środa, 24 sierpnia 2011

Hubert Klimko-Dobrzaniecki "Kołysanka dla wisielca"


Po odkryciu „Kołysanki dla wisielca” u VIV, wiedziałam, że muszę ja przeczytać. Zarówno pochlebna recenzja jak i fascynująca okładka sprawiły, że książka znalazła się na mojej liście must have. Kołysanka miała stanowić pierwsze spotkanie z Hubertem Klimko-Dobrzanieckim, po drodze jednak natrafiłam na „Bornholm. Bornholm” i nie mogłam się oprzeć. W końcu jednak przyszedł czas na „Kołysankę dla wisielca” i po raz kolejny wpadłam, a Dobrzaniecki pochłonął mnie bez reszty.
Historia opowiedziana w tej niewielkiej objętościowo opowieści wciąga i oczarowuje od samego początku. Opowiada o trzech mężczyznach, których drogi przecięły się na skutej lodem Islandii. Opowiada o przyjaźni bezgranicznej, przełamującej konwenanse i wszelkie granice, nawet te wyznaczone przez zdrowy rozsądek.
Narratorem powieści jest Polak, którego los rzucił na Islandię - wyspę, która dla jednych może być więzieniem, a dla niego stanowiła  miejsce gdzie znajduje prawdziwych „kolorowych” ludzi, którzy z biegiem czasu stają się jego przyjaciółmi. Próbuje odnaleźć się w nowej dla niego rzeczywistości przez chwytanie się różnych zajęć: między innymi pracuje na ulicy jako mim, później po wydaniu tomiku ze swoimi wierszami próbuje sprzedawać go na ulicy. Dzięki snutej przez niego opowieści poznajemy Boro - „uwolnionego” wariata, będącego pensjonariuszem szpitala psychiatrycznego. Boro jest malarzem pochodzi z Chorwacji. Niestety nie potrafi sobie znaleźć miejsca z życiu, nie układa mu się także w związkach z kobietami. „Odbijało mu od czasu do czasu. Najbardziej latem kiedy wszystko się zieleniło (…) krzyczał, że zamienia się w pole mchu, a potem w wielki trawnik.”*
 To dzięki niemu główny bohater poznaje Szymona Kurana – Polaka. Stanowi on chyba najbardziej zagadkową postać w książce. Szymon jest skrzypkiem, który próbuje podążać różnymi wyznaczonymi przez siebie samego ścieżkami. Uwielbia grać pośród mieniącego się różnymi odcieniami błękitu „morza”, ale za jego plecami cały czas pozostaje groźna, wyniszczająca choroba - depresja, która jak mało co potrafi zniszczyć człowieka, obedrzeć go z uczuć, pragnień i chęci życia.
 Poznają się przypadkowo. Każdy z nich jest życiowym rozbitkiem z bagażem niebagatelnych problemów i rozterek życiowych. Każdy z nich na swój specyficzny sposób jest wariatem. Stworzyli sobie swój własny świat, w którym zwykły zielony agrest i pole łubinu znaczą więcej niż możemy sobie wyobrazić. Mimo różnic stanowią świetnie uzupełniającą się i wspomagającą trójkę. Opisana w książce historia pokazuje, że człowiek nie powinien i nie może żyć bez bratniej duszy, bez człowieka, którego będzie mógł nazwać przyjacielem. Albowiem przyjaźń obok miłości jest motorem napędzającym każdego człowieka.
Książkę dosłownie pochłonęłam, jest piękna i wzruszająca. Czy muszę pisać, że natychmiast rzucę się na wszystko co wyjdzie spod pióra Dobrzanieckiego? Chyba nie.
Jednym słowem: POLECAM.

*H. Klimko-Dobrzaniecki, „Kołysanka dla wisielca”, str. 8.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Marcia Willett "Letni domek"


Stronię od książek, których okładka mi się nie podoba. Zawsze wybieram te, których okładka potrafi mnie zaciekawić i aż krzyczy do mnie: „przeczytaj mnie!”. Niestety okładka „Letniego domku” nie zawołała do mnie… Mimo wielkiej obawy przed zawartością książki i przed tą idylliczną (o zgrozo!) okładką postanowiłam ją przeczytać.
Matt i Imogen są rodzeństwem. Oboje po stracie matki próbują - każde na swój sposób - ułożyć sobie życie. Imogen założyła rodzinę, ma męża oraz piękną małą córkę. Do pełnego szczęścia stworzonej przez nią rodziny brakuje jedynie miejsca, w którym mogliby się poczuć jak w domu. Nieco odmiennie ma się sytuacja jej brata- Matta. Kariera, która zdawała nabierać tempa po wydaniu jego debiutanckiej książki nagle zatrzymuje się. Matt boryka się z trudnościami znalezienia ciekawego tematu, który mógłby dorównać jego wcześniejszemu sukcesowi. Ogarnia go marazm. Wena, która towarzyszyła mu przy pisaniu wcześniejszej książki uleciała gdzieś daleko, a on sam nie potrafi skupić się na pisaniu czegokolwiek. Nienajlepiej idzie mu również w życiu osobistym. Matt nie potrafi zaangażować się w żaden związek. Żadna kobieta, z którą się spotykał nie nadaje się na jeo partnerkę, co wzmaga kiełkujące w nim od jakiegoś czasu poczucie pustki i utraty czegoś co było mu bardzo bliskie. Wszystko to zaczyna się zmieniać, gdy Matt znajduje palisandrową szkatułkę matki, w które są „jego” zdjęcia. Co dziwne na żadnym ze zdjęć nie ma Imogen, Matt ubrany jest w sweter, którego nie pamięta, a zabawki które znajdują się za nim z pewnością nie należą do niego.
„Letni domek” jest lekturą lekką, zupełnie niezobowiązującą, idealną na leniwe, gorące przedpołudnie. Stworzony przez Marciię Willett sielski obraz opisywanych przez nią okolic, kołysze uspokaja i powoli nienachlanie pcha czytelnika przez kolejne strony książki.  Akcja jest jednostajna i sunie po prostej, nawet na chwilę nie unosząc się ani nie opadając. Zdaje sobie sprawę, że książka nie jest kryminałem czy powieścią detektywistyczną, ale przy zakończeniu zdecydowanie brakowało mi elementu zaskoczenia i tego „czegoś” co sprawiłoby, że książkę czyta się z zapartym tchem. Natomiast jako atut książki trzeba wskazać bohaterów wykreowanych przez autorkę. Lottie i Milo stanowią „parę” niezwykle sympatycznych ludzi, których nie sposób nie lubić, podobnie ma się sprawa z Venetią (niezwykle bliską przyjaciółką Mila), która jest specyficzną starszą panią wzbudzającą niezwykle pozytywne uczucia.
Książkę czyta się niemal w ekspresowym tempie i niestety w takim samym tempie osoby, którym książka nie przypadnie do gustu o niej zapomną. Niemniej jednak jeśli lubisz sielskie klimaty, spokojną akcję, z tajemnicą w tle i mnóstwo realistycznych, pięknych opisów przyrody albo po prostu masz ochotę na coś „lekkiego” powinieneś sięgnąć po „Letni domek”.

Za udostępnienie egzemplarza książki dziękuję Wydawnictwu Replika

wtorek, 16 sierpnia 2011

Mons Kallentoft "Jesienna sonata"

Jesień w Linkoping jest zimna i dżdżysta. Ciężkie, deszczowe chmury pchane przez wiatr suną leniwie po ołowianym niebie. Ze wszystkich drzew spadają liście, bezszelestnie wpadając do ogromnych kałuży. Wilgoć i przeszywający mroźny wiatr zawładnęły całym krajem. Komisarz Malin Fors moknąc od ciężkich kropel deszczu, stoi przed pięknym zamkiem i przygląda się pływającym w fosie zwłokom Jerry’ego Peterssona.  W głowie Fors, aż roi się od pytań. Czy ten ubrany w groteskowo wyglądający żółty płaszcz przeciwdeszczowy denat leżący na dnie fosy miał wrogów? Wszystko wskazuje na to, że tak. Poza tym wygląda na to, że ktoś pomógł mu znaleźć się w fosie okrążającej zamek. Pytanie brzmi: kto? Uwierzcie mi na słowo, że jest tylko kwestią czasu kiedy Malin to odkryje. Pytanie tylko kiedy odkryje, że jesień wraz ze wszystkimi negatywnymi skutkami i tragicznymi wydarzeniami ogarnęła nie tylko Linkoping lecz powoli acz zdecydowanie wkracza do życia Malin i jej poskładanej niedawno na nowo rodziny. Kryzys małżeński, który dotknął małżeństwo Malin zdaje się przeżywać apogeum. Przed jej oczami codziennie pojawiają się zeszłoroczne, tragiczne wydarzenia. Chcąc odgonić od siebie te obrazy, Malin za każdym razem sięga po butelkę czegoś mocniejszego przez co nie zauważa, że jej życiem także zawładnęła zimna, dżdżysta jesień.
Mans Kallenhof został okrzyknięty królem skandynawskiego kryminału ostatnich lat. Czy słyszałam kiedykolwiek o Mansie Kallenhofie? Nigdy! Czy mi sie podobało? Bardzo! ... ale o wszystkim po kolei. Jestem pod wielkim wrażeniem umiejętności pisarskich autora,  Kallentohof potrafi wprowadzić czytelnika w taki klimat, że niemal czujemy przeszywającą powietrze wilgoć i zapach leżących na łąkach, rozkładających się liści. Autor aplikuje nam solidną porcję, dogłębnej, dokładnie przemyślanej analizy psychologicznej bohaterów. Jako wielki plus należy uznać fakt, że pomimo iż Malin Fors jest główną bohaterką „Jesiennej sonaty” (i dwóch poprzednich części) postacie pozostałych bohaterów są nakreślone w bardzo wyrazisty sposób. Mają swoje życie, w które jesteśmy wtajemniczeni, znamy ich słabości, ich pragnienia oraz życie rodzinne – dzięki autorowi nie są to tylko szare, drugoplanowe postacie niezauważalnie przemykające po kartach Jesiennej sonaty.  Konstrukcja ksiązki oraz nagłe, nieoczekiwane zwroty akcji sprawiają, że w czytelniku odczuwa nieprzepartą chęć do przewracania kolejnych stron ksiązki.
Całość oceniam naprawdę pozytywnie. Jedynym błędem jaki zrobiłam przy czytaniu tej serii było rozpoczęcie jej od III tomu. Moim zdaniem całą serie powinno czytać się od początku by móc na bieżąco uczestniczyć w życiu komisarz i całego posterunku. Nie mniej jednak jeśli komuś nie przeszkadza fakt, że w akcję wplecione są rozgrywające się w poprzednich tomach wydarzenia może bez cienia obawy sięgnąć po Jesienną sonatę bo to naprawdę kawał porządnego kryminału.

wtorek, 9 sierpnia 2011

Obiecanki cacanki czyli stosik nr 5


Obiecanki cacanki – powiedziała Kasia - i kliknęła „zamawiam”. Właśnie w taki sposób – całkiem nieracjonalnie – po raz kolejny pozbawiam się moich i tak mocno ograniczonych środków finansowych.

Przedstawiam Wam od góry :
1.      „Letni domek” M. Willet -  egzemplarz recenzyjny od Wydawnictwa Replika,
2.      „Trojka” S. Chapman - egzemplarz recenzyjny od Wydawnictwa MAG
3.      „Piąta strona świata” K. Kutz – wypożyczona z biblioteki,
4.      „Śpiąca laleczka” J. Deaver – wynik promocji w wydawnictwie Prószyński, poza tym nie czytałam żadnej książki tego autora, a opinie są całkiem dobre, więc postanowiłam zaryzykować,
5.      „Widoki Londynu” V. Woolf - o książce przeczytałam u Skarletki i bardzo chciałam ją mieć chociaż na co dzień uciekam stronię od opowiadań- skusiłam się,
6.      „W ślepej uliczce” H. Norman – również z promocji w Prószyńskim,
7.      „Podróż w świat” V.Woolf – przyznam się (tylko proszę mnie nie linczować;)) nie czytałam żadnej książki Virginii dlatego kupiłam i mam zamiar dobrze się bawić, poza tym bardzo podoba mi się strona graficzna książek V.W. wydanych przez to wydawnictwo,
8.      „Północ i południe” E. Gaskell -  za ten egzemplarz i za recenzję w nim serdecznie dziękuję Pani Kasi Kwiatkowskiej – tłumaczce niniejszej książki i autorce „Zbrodni w błękicie”,
9.      „Zatrute ciasteczko” A. Bradley- długo za mną chodziła, a że trafiła się okazja (6 zł na allegro) grzechem było jej nie kupić,
10.  „Ofiara w środku zimy” M. Kallentoft – po przeczytaniu „Jesiennej sonaty” wiedziałam, że muszę mieć resztę książek z tej serii, więc stało się. Teraz poluję na „Śmierć letnią porą”.

środa, 3 sierpnia 2011

Paweł Matuszek "Kamienna ćma"


„Ile lat spędził w tym miejscu? Nie wiedział. Jak się tu znalazł? Nie potrafił sobie przypomnieć. Kiedyś po prostu obudził się w wieży.”*

Masz takie dni? Masz takie dni gdy zastanawiasz się - Co ja tutaj robię? Kim są ci wszyscy ludzie, którzy mnie otaczają? Wydaje Ci się, że tak naprawdę nic nie wiesz o tym co Cię otacza? Co byś zrobił gdyby to wszystko okazało się prawdą? Przerażające. Prawda? Myślę, że właśnie takie myśli przez cały czas krążyły po głowie Baddeosa - głównego bohatera debiutanckiej książki Pawła Matuszka.
Tak właśnie było. Baddeos po prostu kiedyś się obudził i został strażnikiem. Mieszka w szarej wieży, na szczycie niewielkiego wzgórza, wokół  którego rozpościera się jedynie bezkresna pustynia.  Kompletnie nic nie pamięta ze swojej przeszłości; zupełnie jakby nie istniał przed pojawieniem się w wieży. Jego jedynym towarzyszem jest poruszający się na gąsienicach robot Tyfon,  który od razu zaskarbił sobie moją sympatię. Razem spędzają ciągnące się w nieskończoność dni, zaopatrując przechodzące przez pustynię istoty w wodę i wydając podróżnym glejty zezwalające na przejście prze granicę cesarstwa. Ale pewnego dnia coś się zmienia… W dzień kiedy pojawia się Tahu a w ślad za nim trutle, Baddeos oświadcza, że często widzi Olbrzyma. W ten dzień zmienia się wszystko.
Mimo, że akcja „Kamiennej ćmy” rozgrywa się w wyimaginowanym świecie Usima, w którym ludzi występują w takiej ilości, że powinni być pod ochroną, główny bohater ma na wskroś ludzkie pragnienia. Chce wśród istot różnego rodzaju i niezwykłych zjawisk odnaleźć siebie. Chce dotrzeć do własnego ja i przekonać się kim tak naprawdę jest.
Książka przypadła mi do gustu od razu gdy wzięłam ją do ręki. Ciekawa, kolorowa ilustracja na okładce i format książki początkowo sprawiły, że pomyślałam, że to bardziej książka dla dzieci i młodzieży, ale gdy tylko zajrzałam do środka od razu przepadłam. A to wszystko za sprawą Lopterus Press – idei książki, nad którą, jak mówi sam autor pracował przez kilka lat, która ma za zadanie opowiadać i dopowiadać treść. Przepiękna szata graficzna książki. Czcionka – niemal każdy z głównych bohaterów ma swoją własną. Przez co książkę czyta się bardzo przyjemnie. Poza tym czy czytałeś kiedyś bajkę w bajce? Taką prawdziwą z ilustracjami? W tej książce będziesz miał taką okazję. Wszystko to sprawia, że obcowanie z książką sprawia czytelnikowi niezwykłą frajdę. Lopterus Press to strzał w dziesiątkę! Jedyną trudność początkowo sprawiały mi zasady i  prawa, które żądzą Usimą. Problem miałam także z zapamiętaniem wszystkich stworzonych przez autora ras oraz relacji między nimi. Na szczęście z pomocą przyszła mi mała karteczka i ołówek.
Myślę, że książka przypadnie do gustu wszystkim czytelnikom szukającym nowego podejścia do szeroko pojętej fantastyki. A już na pewno jestem przekonana, że książkę warto wziąć do ręki chociażby przez wzgląd na Lopterus Press .

Za udostępnienie egzemplarza dziękuję Wydawnictwu MAG



 * P. Matuszek, „Kamienna ćma”, wyd. MAG, Warszawa 2011, str. 8.