
Chodź! Wejdź! Pamiętaj tylko nie rób zamieszania. Najlepiej usiądź gdzieś z tyłu w ciemnym kącie i bądź cicho. Co..? Nie, żartuj! Nawet nie próbuj! Nie usłyszysz od nich słowa zachęty. Nie myśl, że któryś z nich Cię zawoła i przyjaznym gestem zaprosi żebyś usiadł z nimi w świetle kominka i słuchał jego opowieści. Nikt w Ostańcu nie będzie Cię zapraszał. Zapamiętaj. Potraktują Cię raczej jako wroga. Ale gdy staniesz się niewidzialny będziesz mógł usłyszeć rzeczy o których mówili wszyscy choć słyszeli tylko Ci dwaj siedzący koło niego mężczyźni.
Usłyszysz opowieść o dawnych czasach. O dumnym wędrownym, rodzie Edema Ruth, który wydał na świat niezwykłego chłopca – Kvothe. Chłopca, którego włosy miały kolor rdzawego zachodzącego słońca a oczy były zielone jak łany soczystej trawy .
Usłyszysz historię jego życia, nie tą z bajek opowiadanych dzieciom na dobranoc ale tą prawdziwą bo opowiedzianą przez niego samego. Od beztroskiego dzieciństwa, w którym wraz z rodzicami wędrował od miasta do miasta niosąc pieśń. Zabawę i beztroskę. Poczujesz smak okropnej upokarzającej biedy i samotności jaką przeżył mieszkając na ulicy i walcząc o jedzenie. Włos będzie ci się jeżył słuchając opowieści o Chandrianach, których obecność zdradza błękitny płomień. Zobaczysz jak wygląda upór w chwytaniu swoich marzeń i poczujesz smak zwycięstwa po dostaniu się na Uniwersytet. Razem z nim poznasz tajniki prawdziwej hermetyki, magii symapatetycznej i przekonasz się jaką wagę mają prawdziwi przyjaciele. Niestety przekonasz się także co to znaczy mieć prawdziwego wroga.
Poznasz fragment życia wielkiego maga, geniusza, genialnego muzyka, bohatera i buntownika jaki wyrósł z małego Kvothe.
„Imię wiatru” to I tom trylogii pt. „Kroniki królobójcy”. Moim zdaniem jest to jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy debiut ostatnich lat i aż trudno uwierzyć, że po jej napisaniu autor nie mógł znaleźć chętnego do jej wydania. Patric Rothfuss ma rzadko spotykany w obecnych czasach dar do przedstawiania uniwersalnych prawd o życiu, ambicjach, miłości i przyjaźni w niezwykle prosty a zarazem magiczny sposób. W książce nie znajdziecie zapierającej dech w piersiach czarnej magii, szalonych magów i uwięzionych księżniczek. Akcja nie pędzi w zawrotnym tempie zostawiając was daleko w tyle. Jednakżę zapewniam was, że odnajdziecie w tej książce magię. Nie będzie to magia jaką wszyscy znamy z powieści fantasy z klątwami i rzucaniem uroków. Będzie to magia która sprawi, że kiedy zaczniesz czytać nie będzie dochodził do ciebie żaden dźwięk z otaczającego cię świata, a książka pochłonie cię bez reszty.
Fabuła książki i losy głównego bohatera rzeczywiście mogą niektórym przypominać Harrego Pottera ale ja nie widzę w tym nic złego. Wielu zarzuca także Rothfussowi, że nie wymyślił nic nowego. Zgadzam się. W książce właściwie nie ma żadnych nowatorskich pomysłów niemniej jednak autor tworzy tak wspaniały świat i opisuje go tak pięknym i plastycznym językiem, że powyższy zarzut można zbyć machnięciem ręki.
„Imię wiatru” to książka z rodzaju tych, których dopiero po przeczytaniu ostatniej strony zorientujesz się, że leżałeś na łóżku tak długo, że masz ścierpnięty kark i brak czucia w ręce w której ją trzymałeś. Gorąco polecam!