środa, 30 listopada 2011

Patric Rothfuss " Imię wiatru "


Chodź! Wejdź! Pamiętaj tylko nie rób zamieszania. Najlepiej usiądź gdzieś z tyłu w ciemnym kącie i bądź cicho. Co..? Nie, żartuj! Nawet nie próbuj! Nie usłyszysz od nich słowa zachęty. Nie myśl, że któryś z nich Cię zawoła i przyjaznym gestem zaprosi żebyś usiadł z nimi w świetle kominka i słuchał jego opowieści. Nikt w Ostańcu nie będzie Cię zapraszał.  Zapamiętaj. Potraktują Cię raczej jako wroga. Ale gdy staniesz się niewidzialny będziesz mógł usłyszeć rzeczy o których mówili wszyscy choć słyszeli tylko Ci dwaj siedzący koło niego mężczyźni.
Usłyszysz opowieść o dawnych czasach. O dumnym wędrownym, rodzie Edema Ruth, który wydał na świat niezwykłego chłopca – Kvothe.  Chłopca, którego włosy miały kolor rdzawego zachodzącego słońca a oczy były zielone jak łany soczystej trawy .
Usłyszysz historię jego życia, nie tą z bajek opowiadanych dzieciom na dobranoc ale tą prawdziwą bo opowiedzianą przez niego samego. Od beztroskiego dzieciństwa, w którym wraz z rodzicami wędrował od miasta do miasta niosąc pieśń. Zabawę i beztroskę. Poczujesz smak okropnej upokarzającej biedy i samotności jaką przeżył mieszkając na ulicy i walcząc o jedzenie.  Włos będzie ci się jeżył słuchając opowieści o Chandrianach, których obecność zdradza błękitny płomień. Zobaczysz jak wygląda upór w chwytaniu swoich marzeń i poczujesz smak zwycięstwa po dostaniu się na Uniwersytet. Razem z nim poznasz tajniki prawdziwej hermetyki, magii symapatetycznej i przekonasz się jaką wagę mają prawdziwi przyjaciele. Niestety przekonasz się także co to znaczy mieć prawdziwego wroga.
Poznasz fragment życia wielkiego maga, geniusza, genialnego muzyka, bohatera i buntownika jaki wyrósł z małego Kvothe.
„Imię wiatru” to I tom trylogii pt. „Kroniki królobójcy”. Moim zdaniem jest to jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy debiut ostatnich lat i aż trudno uwierzyć, że po jej napisaniu autor nie mógł znaleźć chętnego do jej wydania.  Patric Rothfuss  ma rzadko spotykany w obecnych czasach dar do przedstawiania uniwersalnych prawd o życiu, ambicjach, miłości i przyjaźni w niezwykle prosty a zarazem magiczny sposób. W książce nie znajdziecie zapierającej dech w piersiach czarnej magii, szalonych magów i uwięzionych księżniczek. Akcja nie pędzi w zawrotnym tempie zostawiając was daleko w tyle. Jednakżę zapewniam was, że odnajdziecie w tej książce magię. Nie będzie to magia jaką wszyscy znamy z powieści fantasy z klątwami i rzucaniem uroków. Będzie to magia która sprawi, że kiedy zaczniesz czytać nie będzie dochodził do ciebie żaden dźwięk z otaczającego cię świata, a książka pochłonie cię bez reszty.
Fabuła książki i losy głównego bohatera rzeczywiście mogą niektórym przypominać Harrego Pottera ale ja nie widzę w tym nic złego. Wielu zarzuca także Rothfussowi, że nie wymyślił nic nowego. Zgadzam się. W książce właściwie nie ma żadnych nowatorskich pomysłów niemniej jednak autor tworzy tak wspaniały świat i opisuje go tak pięknym i plastycznym językiem, że powyższy zarzut można zbyć machnięciem ręki.
„Imię wiatru” to książka z rodzaju tych, których dopiero po przeczytaniu ostatniej strony zorientujesz się, że leżałeś na łóżku tak długo, że masz ścierpnięty kark i brak czucia w ręce w której ją trzymałeś. Gorąco polecam!


Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Rebis

wtorek, 22 listopada 2011

Piotr Owcarz "Wichman.Krucjata"




Piotr Owcarz to nader interesujący człowiek. Sam o sobie pisze, że Nie ma żadnych talentów. Jedyne, co mi Bozia w darze dała, to dar wymyślania. Nie wiem skąd mi się to bierze, ale przychodzi z nienacka i bardzo łatwo. Nagle widzę coś oczami wyobraźni, co później staje się oczywiste dla mas i mediów. Tak było z Laurem Klienta, tak było z Muzeum Hansa Klossa. Nie umiem rzeźbić, malować, słabo rysuję, nieźle piszę (…).[1]
I trzeba przyznać, że coś w tym jest. Pan Piotr rzeczywiście ma dar tworzenia niezwykłych opisów i dobrze skonstruowanej akcji o czym mogłam się przekonać przy okazji czytania jego powieściowego debiutu „Wichman. Krucjata” opowiadającego o Wichmanie - sławnym na całą ówczesną Europę awanturniku, wielmoży i banicie.

Akcja powieści rozgrywa się u schyłku X wieku, na terach średniowiecznej Europy. Wichman wraz ze swoim młodszym bratem Ekbertem powracają z gościny u rexa Ottona do Saksonii, na ślub jednej ze swoich sióstr. Jednak nie dane jest im dotrzeć do domu spokojnie, bez problemów. W jednej z przydrożnych oberży, w której zatrzymali się na odpoczynek wpadają w zasadzkę.. Podejrzenie zastawienia zasadzki pada na ich stryja. Pytanie tylko dlaczego wuj Herman miałyby to robić? Wydaje się, że odpowiedź na to pytanie od wieków jest taka sama. Kobieta i pieniądze, a żeby było bardziej interesująco także władza. Nie było bowiem tajemnicą, że Wichman od dawna umiłował sobie swoją przyrodnią siostrę Adelajdę, która w czasie gdy on wraz z bratem bawili w Akwizgranie pozostawała pod opieką wuja. Pod nieobecność zakochanego młodziana, Herman podjął decyzję, która dotknie swoimi skutkami wiele osób. Adelajda przepadnie jak kamień w wodę, a zrozpaczony Wichman zostanie oskarżony o zabójstwo.

„Wichman” jest powieścią, która zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Opisane w książce burzliwe początki średniowiecza i stosunki polsko-niemieckie stanowią niezwykle interesujące tło dla toczącej się akcji. Autor z wielką precyzją przybliża nam ówczesne realia życia w miastach, mentalność ludzi i ich poglądy oraz wybuchające co jakiś czas konflikty na tle religijnych czy społecznym. Przedstawione w książce obrazy z walk i toczonych bitew obdarte są z jakiejkolwiek zasłony mającej na celu ukrycie towarzyszącego im strasznego widoku. Można powiedzieć, że wręcz przeciwnie. Starcia i potyczki Wichamana opisane są w tak realistyczny sposób, że czasami kręci się w głowie od natłoku krwi i urwanych kończyn – nie uważam jednak żeby opisy te stanowiły mankament powieści. Sam Wichman przedstawiony jest jako porywczy, buńczuczny awanturnik dążący do celu po trupach. A bardzo dobrze skonstruowana akcja nie pozwala się zgubić w natłoku wydarzeń, miejsc i osób pojawiających się w książce. Jedynym wielkim zaskoczeniem książce (niekoniecznie miłym) było jej zakończenie. W pewnym momencie po stosunkowo równo toczącej się akcji wszystko przyspiesza i rozwija się na kilku stronach zupełnie tak jakby autorowi spieszyło się do jakiegoś innego projektu. Niemniej jednak uważam, że książka jest godna uwagi, a dla miłośników średniowiecza, bitew i poszukiwaczy księżniczek stanowi pozycję niemalże obowiązkową.


Za egzemplarz recenzyjny dziękuję Wydawnictwu REPLIKA


Wyniki wygrywajki!

Na początku muszę przyznać, że nie spodziewałam się tak wysokiej frekwencji :) 
Do konkursu zgłosiło się aż sumie w 55 osób! na 68 obserwujących. Cieszy mnie to niesamowicie.
Żeby nie trzymać Was dłużej w niepewności ogłaszam wyniki:

Książkę Olgi Tokarczuk otrzymuje Oleńka


natomiast książkę Izabeli Szolc otrzymuje Maruda007


Bardzo gratuluję!
Proszę o kontakt do końca tygodnia:)

A już wkrótce kolejne wygrywajki.

środa, 16 listopada 2011

5.000 wejść czyli Wygrywajka!

W tym tygodniu mój blogowy licznik wskazał pięciotysięczne wejście:) Dla jedynych to pewnie mizerny wynik, jednak dla mnie jest on w pełni satysfakcjonujący. Dziękuję Wam wszystkim;)
Tak jak wcześniej obiecałam z tej okazji przygotowałam małą wygrywajkę.

Do wygrania są dwie książki.
 Prowadź swój pług przez kości umarłych - O.Tokarczuk 
 Strzeż się psa- I. Szolc




Zainteresowanych proszę o zgłaszanie się pod postem w komentarzach. Osoby nieposiadające konta proszę o pozostawienie adresu e-mail.

Wygrywajka trwa do niedzieli 20 listopada do godziny 24.00. Potem losowanie :)

POWODZENIA!

P.S.
Książki miały stanowić jeden pakiet ale większość z Was pisze którą z książek chce wygrać, dlatego też będą dwa odrębne losowania.
W komentarzach piszcie jaką książkę wybieracie.



środa, 9 listopada 2011

Nowe nabytki:) czyli stosik nr 7

Dawno nie przedstawiałam Wam wyników mojego zbieractwa. Myślę, że teraz przyszedł na to czas:)

Od góry:
  1. "Dożywocie" M.Kisiel - po przeczytaniu pożyczonego egzemplarza stwierdziłam, że muszę ją mieć! Recenzja tutaj, kto jeszcze nie czytał niech szybko nadrabia zaległości,
  2. "Strzeż się psa" I. Szolc - egzemplarz recenzyjne w ramach rozpoczęcia współpracy z Wydawnictwem Oficynka, przeczytane- zrecenzowane, recenzję znajdziecie tutaj,
  3. "Kuszące zło" K.Arthur- od Instytutu Wydawniczego Erica, recenzja już opublikowana tutaj,
  4. "Fausta" K.Kofta - z wymiany na LC,
  5. "Jutro" L. Marsden - no właśnie nie bardzo mogę sobie przypomnieć czy się wymieniłam czy kupiłam ;/ - raczej wymieniłam,
  6. "Motyl" L.Genova - kupiłam na All w bardzo okazyjnej cenie, grzechem było nie kupić,
  7. "Madame Hemingway" P. McLain - egzemplarz recenzyjny od Wydawnictwa Bukowy Las, przeczytana i odłożona na półkę "ulubione" - recenzję możecie przeczytać tutaj,
  8. "Córka kata" O.Potzsch - egzemplarz recenzyjny od Wydawnictwa Esprit, recenzja tu, polecam!
  9. "Gdański depozyt" bardzo ciekawie zapowiadający się debiut, egzemplarz od Wydawnictwa Oficynka,
  10. "Imię wiatru" P. Rothfuss -egzemplarz recenzyjny od Wydawnictwa Rebis,
  11. "Strach mędrca" P. Rothfuss - j.w.
  12. "Dom jedwabny" A.Horowitz - j.w., recenzja wkrótce,
  13. "Rok 1918. Odzyskiwanie niepodległości" - piękny album zakupiony po promocyjnej cenie ne Targach w Katowicach.
Licznik odwiedzin mknie do przodu i zbliża się do pięciu tysięcy.  Dziękuję! Z tej okazji czuję się niemalże zobowiązana do zorganizowania małej wygrywajki. Obserwujcie bloga uważnie!

poniedziałek, 7 listopada 2011

Oliver Potzsch "Córka kata"

Czarownice, tańce w ciemnym lesie w świetle ogromnych ognisk, zioła, czary i ciemne moce-wszystko to zawsze rozpalało wyobraźnię ludzi do czerwoności. Chęć obcowania z czymś nieuchwytnym i nie do końca zrozumiałym towarzyszyła od dawna również mi. Dlatego też gdy tylko zobaczyłam recenzje „Córki kata” powiedziałam, że muszę ją przeczytać. Niedługo potem słowa zamieniałam w czyny…
Okropieństwa wojny trwały aż trzydzieści lat. Czas ten przyniósł ze sobą cierpienie, ogromne straty w ludziach, wielkie obszary opustoszałych terenów i zgliszcza. W Schongau - małym miasteczku próbującym podnieść się po tym strasznym okresie panuje względny spokój. Życie toczy się własnym ustalonym od dawien dawna rytmem. Przekupki sprzeczają się na rynku, rajcowie radzą na zebraniach, a umorusane sadzą dzieci biegają po wąskich uliczkach miasta robiąc przy tym mnóstwo zamieszania i hałasu. Spokój zostaje jednak zburzony w chwili gdy z ciemnych odmętów Lecha zostaje wyłowione ciało chłopca. Wszystko wskazuje na to, że dziecko nie zmarło z przyczyn naturalnych. Powodem śmierci było morderstwo. Na ludzi z miasteczka pada blady strach, który potęguje fakt, że na plecach małoletniego denata odkryto znak. Znak czarownicy. W mieście wybucha panika. Mieszkańcy z żądzą w oczach i kosami w rękach szukają winnego. Oczywiście długo nie musieli szukać. Na domniemanego zabójcę wybrana zostaje Marta – miejska akuszerka. Jest ona idealnym kozłem ofiarnym. Dlaczego? Jest kobietą, przygotowuje magiczne substancje, pomaga dzieciom przyjść na świat, niejednokrotnie pomagała również w usuwaniu niechcianych płodów, a  przecież nawet najmniejsze dziecko wiem, że nikt normalny nie posiada takich umiejętności. Przez Schongau przelewa się fala plotek. Ludzie szukają wspólników „czarownicy” i snują wyobrażenia o zawartym przez Martę pakcie z diabłem, zaprzedaniu duszy i jej niebotycznie wysokich lotach na miotle. Wydaje się, że jedynymi trzeźwo myślącymi osobami w całym miasteczku są: Jakub Kuisl kat (notabene odpowiedzialny za przeprowadzenie na rzeczonej kobiecie tortur) syn medyka Simon Fronwieser oraz Magdalena córka Jakuba. Atmosfera w mieście gęstnieje jeszcze bardziej kiedy okazuje się, że kolejne dziecko padło ofiarą morderstwa. Jakub ma zaledwie kilka dni aby przekonać się o kto morduje dzieci i uratować Martę przed okropną śmiercią. Razem z Simonem i wścibską Magdaleną podejmuje się śledztwa narażając przy tym życie swoje i swoich bliskich. Czy uda im się rozwiązać zagadkę? Czy Marta spłonie na stosie? Jeśli jesteście ciekawi koniecznie przeczytajcie tą książkę.
„Córka kata” będąca debiutem Olivera Pozscha zaskoczyła mnie ogromnie pozytywnie i to pod wieloma względami. Przede wszystkim spodobały mi się po mistrzowsku odtworzone realia ówczesnego życia. Potzsch z wielką dbałością o szczegóły zakreślił obraz siedemnastowiecznego małomiasteczkowego życia. Przedstawił mentalność prostych ludzi, których niemal całe postrzeganie świata podporządkowane było przesądom i wierzeniom. Ukazał ich słabość do wyolbrzymiania zdarzeń, których nie rozumieją i z którymi nie potrafią sobie poradzić. Niezaprzeczalnym atutem książki jest również postać głównego bohatera Jakuba Kiusla, którego fach od najdawniejszych lat był ukryty za zasłoną milczenia. Zawód ten wiązał się z pewnego rodzaju poważaniem w społeczeństwie, budził strach, ale niestety równie często był równoznaczny z niskim statutem społecznym kata. Mimo tak osobliwego zawodu Jakub charakteryzuje się niezwykłą życiową mądrością, zna się na ziołolecznictwie, a w domu zgromadził imponującą zbiór książek medycznych. Postać kata jest tym bardziej interesująca, że jej pierwowzorem był prapradziadek Olivera, który wywodził się z jednej z najbardziej znanych katowskich rodzin w całej Bawarii. Kolejnym plusem książki jest jej akcja, która nieustanie nas zaskakuje, zmieniając swój tok i podsuwając nam pod nos coraz to inne możliwe rozwiązania i tropy, za którymi warto podążać. Wszystko to sprawia, że czytanie książki o kacie i czarownicach stanowi niezwykłą przyjemność, a godziny spędzone na czytaniu mijają niczym minuty.
Polecam wszystkim spragnionym mocnych, niecodziennych wrażeń, niebojącym się uciec do siedemnastowiecznego miasteczka gdzieś w dalekiej Bawarii...

 Za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego dziękuję Wydawnictwu Esprit

piątek, 4 listopada 2011

Paula McLain "Madame Hemingway"

Ernest Hemingway  od zawsze kojarzył mi się jako ustatkowany, starszy pan z siwą brodą i  nostalgicznym, nieobecnym spojrzeniem. Nigdy nie zastanawiałam się jakim był człowiekiem, jakimi ludźmi się otaczał i jak wyglądała jego droga do sławy. Do końca nie byłam przekonana czy to lektura akurat dla mnie. Jednak gdy wzięłam książkę do ręki odłożyłam ją dopiero po przeczytaniu ostatniej strony.
Ich znajomość zaczęła się jak w tanim romansie. Ernest i o aż osiem lat starsza Hadley Richardson poznali się przypadkiem, jednak uczucie, które ich ogarnęło zarzuciło  im pętle na szyi nie mając zamiaru choć na trochę poluzować uścisk. Wpadli w wir namiętności. Jej imponowała jego bystrość umysłu i pewność siebie oraz te urocze dołeczki na policzkach w których można by się zakopać, jemu - jej prostolinijność i prawdomówność. Chwycili szczęście za rogi i postanowili nie puszczać. Niespełna rok po zawartym na prędce małżeństwie wyruszają do Paryża gdzie Ernest ma poczuć ducha miasta i zacząć tworzyć dzieła, które w przyszłości będą określane mianem kultowych.
Paryż lat dwudziestych, przywitał przyszłego noblistę i jego ówczesną małżonkę z otwartymi ramionami. Złapał ich za ręce i wciągnął w niebezpieczny krąg paryskiej cyganerii. W powietrzu unosił się duszący dym tytoniowy, w kawiarniach całymi dniami przesiadywali zmanierowani artyści, na ulicach słychać było śmiech pięknych, wyzwolonych kobiet ze sznurami niedbale zarzuconych na szyję pereł. Miasto całkowicie ich odurzyło częstując przy tym morzem alkoholu, ogłuszając jazzem, mnóstwem odgłosów i podsuwając im pod nos śmietankę literatury amerykańskiej. Po bulwarach miasta spacerowali znani pisarze którzy raz po raz wywoływali społeczne lub obyczajowe skandale.
Hadley od pierwszego spotkania stanowiła dla Ernesta jedyny stały element w jego życiu. Opokę, której on od zawsze potrzebował. Ernest bowiem był artystą już na początku gdy nikt go jeszcze nie znał. Miał swoje maniery, był rozkojarzony, zamykał się w swoim świecie, broniąc dostępu do niego nawet przed Hadley, miewał tak charakterystyczne dla artystów dni przepełnione rozpaczą i wątpliwościami co do swojego talentu, dni pełne poczucia bezsilności. Niestety  ona była w nim zbyt zakochana żeby od razu zobaczyć co zgotował jej los.
Nigdy nie zastanawiałam się jak szalone, pełne ludzkich nieszczęść i morza wyrzeczeń może być życie artysty i jego rodziny. Decydując się na życie z taką osobą trzeba zgodzić się na rolę drugoplanowego bohatera, który zawsze będzie pozostawał w cieniu i będzie tylko zwykłym śmiertelnikiem. Tak właśnie było w małżeństwie Hadley i Ernesta. Hemingway wcale nie był spokojnym, życzliwym starszym panem z pasją wędkowania. Z całą pewnością był nieprzeciętną jednostką - artystą, ale przy tym co chyba typowe dla tych bardziej „uduchowionych” był również egoistą, który swoje pragnienia i ambicje stawiał wyżej niż cokolwiek inne. Nieustannie szukał nowych bodźców, nowych wrażeń, zmieniał starych przyjaciół na kolejnych, szukał osób z którymi mógł otwarcie porozmawiać o literaturze, sztuce. Po zachłyśnięciu się pierwszymi sukcesami i paryskim światkiem Ernest usunął Hadley w najciemniejszy kąt swojego życia czego nie zmieniło nawet pojawienie się ich potomka.
„Madame Hemingway” to przesycona gwarem paryskich uliczek, pełna uroku powieść o miłości i przeznaczeniu. Szalone, naznaczone skandalami i zupełną rozwiązłością lata dwudzieste ukazane w książce pozwalają poczuć smak życia w zamkniętym dla przeciętnych śmiertelników światku artystów. Opisane w książce burzliwe małżeństwo Hemingwayów składało się z wyrzeczeń, upokorzeń ale również wspaniałych, magicznych chwil, które łudziły obietnicą wspaniałej przyszłości. Jeżeli choć przez chwilę mieliście wątpliwości czy sięgnąć po tą książkę porzućcie ją teraz, bowiem "Madame Hemingway" to lektura obowiązkowa dla każdego kto ceni dobrą literaturę.
Szczerze polecam!


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Bukowy Las