piątek, 30 listopada 2012

Nareszcie mój i to z autografem

Strasznie długo przyszło czekać fanom Jarosława Grzędowicza na kolejną i niestety już ostatnią część przygód Vuko Drakainnena. Na szczęście doczekaliśmy się albowiem dzisiaj premiera IV tomu Pana Lodowego Ogrodu.
Jak na prawdziwego fana przystało wstałam dzisiaj skoro świat, w pracy uzgodniłam, że przyjdę godzinę później i równo o godzinie 9.00 przekroczyłam progi Inmedio by odebrać (wyłącznie dla pierwszego klienta(!)) egzemplarz Pana Lodowego Ogrodu z autografem. Co prawda Pani ekspedientka patrzyła na mnie z dziwnym uśmieszkiem błąkającym się na jej wymalowanych ustach ale co tam wreszcie go mam!
Jeszcze zanim wzięłam ją do ręki wiedziałam, że będzie to MOJA książka roku 2012 - Panie Jarosławie mam nadzieję, że również po przeczytaniu utrzyma się ten stan.



poniedziałek, 26 listopada 2012

Stephen Deas - "Łowca złodziei"


Stephen Deas to brytyjski autor fantasy, który dał się poznać szerszemu gronu czytelników w 2009 roku za sprawą swojej debiutanckiej powieści „Adamantowy pałac”. Niestety nie miałam okazji jej przeczytać i zapoznać się warsztatem pisarskim Deas’a. Mimo to, gdy zobaczyłam w zapowiedziach wydawniczych „Łowcę złodziei”, która ma być pierwszym tomem cyklu „Pamięć płomieni” pomyślałam, że może to być książka dla mnie. W moim odczuciu „Łowca złodziei” miał wszystko co mogłoby zainteresować potencjalnego czytelnika i skłonić do sięgnięcia po właśnie tą książkę - chwytliwy tytuł, ciekawy opis i okładka przedstawiająca mężczyznę z szelmowskim, błąkającym się w kącikach ust uśmiechem. 
Barren – główny bohater książki - jest sierotą i wychowuje się z gromadą podobnych do niego dzieci na przedmieściach Deepheaven. Całe dnie spędza na zatłoczonych ulicach miasta i targowiskach wypatrując okazji do odcięcia któremuś z nieuważnych przechodniów wypchanej miedziakami sakiewki. Dzięki swojej zwinności i „umiejętnościom” oraz umowie ze swoim „mistrzem” chłopak w zamian za wilczą część tego co uda mu się ukraść  ma zapewniony dach nad głową i wyżywienie. Pewnego dnia na głównym placu w mieście, podczas pokazowej egzekucji  przyłapanych na gorącym uczynku złodziei, Berren dostrzega Syannisa – jednego z największych i najbardziej skutecznych łowców złodziei. Niemalże  w tym samym momencie młodzieniec wpada na szalony i wydawać by się mogło z góry skazany na niepowodzenie pomysł. Chłopak chce ograbić łowcę złodziei z przyznanej mu za schwytanie złodziejaszków, wypchanej złotymi imperiałami sakwy. Dzięki sprzyjającym okolicznościom i ogromnemu szczęściu Barrenowi udaje się ogołocić łowcę złodziei ze wszystkich wygranych pieniędzy i uciec. Niestety nie było mu dane długo cieszyć się z tego łupu. Jego radość i  duma z udanej „akcji” zniknęły w momencie gdy w drzwiach domu „opiekuna” chłopca stanął sam Syannis. Okazuje się, że mężczyzna dobił targu z właścicielem chłopca i odkupił go po bardzo okazyjnej cenie. Właśnie w ten oto sposób ku wielkiej uciesze, ale i obawie Barrena zaczyna się nowy rozdział w jego życiu. 
Fantasy to jeden z moich ulubionych gatunków literackich. Złe moce, przebiegli magowie, inny świat i odległe krainy na wyciągniecie ręki sprawiają, że niemal po każdą książkę z tego gatunku sięgam z nieukrywaną przyjemnością. Niestety przy obecnej, ogromnej ilości wydawnictw i jeszcze większej liczbie wychodzących spod ich skrzydeł książek, coraz częściej trafiają się książki napisane w taki sposób jak gdyby książkę pisała osoba całkowicie pozbawiona wyobraźni, niezdolna do stworzenia czegoś nowego, a umiejąca jedynie podstawić wymyślone przez siebie imiona i niezbyt oryginalne nazwy krain pod wyświechtany, banalny i opisany przez setki innych autorów przed nim schemat.
Stephen Deas rzucił się na głęboką wodę podejmując się wyeksploatowanego do granic możliwości tematu jakim jest „historia biednego chłopca szukającego swojego miejsca w życiu”. W mojej ocenie niestety jednak autor nie poradził sobie z tym tematem. Nie pokusił się o dorzucenie od siebie chociażby garści magii, uroku czy jakiejkolwiek „swojej” części historii - czegoś co mogłoby znacznie uatrakcyjnić jego książkę.
Fabuła „Łowcy…” jest boleśnie przewidywalna. Pomimo trzech głównych wątków (romantyczny, historyczny – dotyczący nieznanej przeszłości mistrza Syannis’a oraz wątek dotyczący samego Barrena i jego jak mniemam szkolenia), żaden z nich nie dominuje, przez co można odnieść wrażenie, że autor nie mógł się zdecydować o czym właściwie chce pisać. Wykreowani bohaterowie są sztampowi i nijacy, a ich zachowania niezwykle przewidywalne. Młodszy - Barren - jest krnąbrny i niezbyt chętny do nauki, a starszy z racji wieku i traumatycznych (a jakże!) wcześniejszych przeżyć bogaty w doświadczenia, racjonalny i wyrozumiały. Niewątpliwym plusem książki jest prosty, trafiający do czytelnika język, który sprawia, że czyta się ją w niemal ekspresowym tempie. Ponadto warty uwagi i przy tym niezwykle zastanawiający jest fakt, że druga część tego cyklu została nominowana do prestiżowej nagrody David Gemmell Legend Award przyznawanej najlepszym powieściom fantasy. Czyżby autor w drugiej części miał zaskoczyć nas nietuzinkowymi pomysłami, wachlarzem nowych postaci czy eksplozją uśpionych w bohaterach niezwykłych i zaskakujących cech charakteru dzięki, którym nabiorą koloru i będą bardziej interesujący. Ciężko powiedzieć. Miejmy nadzieję, że pierwsza zupełnie nieudana część będzie preludium do czegoś naprawdę mocnego czego autowi i wszystkim jego czytelnikom z całego serca życzę. 


niedziela, 21 października 2012

Terry Pratchett "Niuch"


Mówi się, że nie chodzi o ilość tylko o jakość.  I dlatego też wydawać by się mogło, że jeżeli ktoś popełnił tak ogromną ilość książek jak sir Terry Pratchett, z pewnością nie ma czytelnikowi już nic do zaoferowania. Można przypuszczać, że jego kolejna książka nie będzie warta nawet przelotnego rzucenia okiem na nią w księgarni, że nie miał o czym pisać, że poszedł po najmniejszej linii oporu, książka będzie bez polotu, mało interesująca. A jedyne co z pewnością będzie o niej można powiedzieć to, to że została napisana dla mamony,ale nic bardziej, mylnego. Mam wrażenie, że Pratchett mimo swojego wieku (64 lata) ma głowę wypchaną wspaniałymi, czasami nieco szalonymi pomysłami których nie powstydziłby się niejeden nastolatek.  „Niuch” będąca już 39 książką twórcy tak uwielbianego przez szeroką rzeszę  fanów na całym świecie - Świata dysku, tylko to potwierdza.
 Sam Vimes nie ma powodów do zadowolenia, on mający poważanie w całym mieście, człowiek przed którym najwięksi złoczyńcy Ankh-Morpork chowają się w ciemnych zaułkach miasta, poważany komendant Straży Miejskiej został postawiony pod murem i to przez swoją ukochaną żonę Lady Sybil. Dowódca z ciężkim sercem i wielkim niepokojem wyjeżdża ze swoją rodziną na swoje pierwsze wakacje. Sam nawet w najmniejszym stopniu nie jest w nastroju wakacyjnym. Urlop na wsi, w pięknym pałacu pośrodku zielonego oceanu kwiatów, drzew, krzewów i pięknie śpiewającego ptactwa jest dla niego nie lada utrapieniem. Vimes dotkliwie odczuwa brak powietrza przepełnionego ciężkim dymem z kominów, hałasu i krzyków dochodzących z brudnych, pełnych szczurów i wszelkiej maści zbirów ulic, na których zło i brutalność to chleb powszedni. Jednak jak przystało na prawdziwego policjanta z krwi i kości Vimes wie, że tam gdzie są ludzie musi być i przestępstwo. Zgodnie z oczekiwaniami nie musi wcale długo czekać by jego przypuszczenia się sprawdziły, a on sam znalazł się pośrodku serii zabójstw goblinów z ogromną aferą z bezwzględnymi przemytnikami w tle.
Jak wcześniej wspomniałam „Niuch” jest już 39 książką z Serii Świata Dysku jednak równie dobrze można potraktować jako odrębną opowieść. Czytanie tej książki stanowiło dla mnie samą przyjemność. Język Pratchetta jest niepowtarzalny, przystępny, giętki i zabawny przez co przynosi czytelnikowi niemałą frajdę podczas obcowania z jego twórczością. Jeżeli chodzi zaś o głównego bohatera – Samuela Vimesa, to podczas tych 39 książek rozłożono go już na czynniki pierwsze i napisano o nim już pewnie tyle, że na jego temat mogłaby powstać niejedna fascynująca i obszerna praca magisterska (o ile już nie powstała). Jest on postacią, która wierzy w sprawiedliwość i właśnie nią stara się kierować w życiu, niejednokrotnie również możemy się przekonać, że w swoich zachowaniu upodobał sobie zasadę, według której cel uświęca środki. Z resztą jak powszechnie wiadomo to właśnie komendant Straży Miejskiej jest swoistym alter ego samego autora. Wszystkie cechy, które sobą prezentuje charakteryzują również jego twórcę – są odzwierciedleniem poglądów i cech, które ceni lub posiada Terry Prathchett.
Wiele osób  twierdzi, że Pratchett Pratchetowi nie równy. Wielu zarzuca mu wypalenie i brak w ostatniej książce tego za czym tak przepadali; puszczania oka do czytelnika, zabawy słowami i humoru. Czytałam również recenzje mówiące, że książka tchnie z każdej strony zadumą, zbyt wiele w niej powagi, zbyt wiele umoralniania itp. Być może jest w tym trochę prawdy, ale biorąc pod uwagę całokształt oraz fakt, że postępująca u niego choroba Alzhaimera naprawdę utrudnia mu pisanie powinniśmy być wdzięczni za każdą możliwość spotkania z Vimesem i spółką oraz podziwiać jego warsztat, humor i postrzeganie tego przewrotnego nie do końca racjonalnego świata.
Polecam zdecydowanie, każdemu kto kocha Pratchetta ale również tym, którzy jeszcze nie widzą, że Go pokochają.



niedziela, 30 września 2012

Orson Scott Card "Zaginione wrota"


Orson Scott Card to legenda. Autor tego rodzaju, o istnieniu których wiesz, nawet wtedy kiedy nie przeczytałeś żadnej jego książki. Ja jestem na to świetnym przykładem.
Bohaterem „Zaginionych wrót” jest Dan North – dorastający z dość nietypową rodziną na odludziu, gdzieś w górach Wirginii - nastolatek. Northowie są potomkami wygnanych wiele setek lat temu z innego świata potężnych nordyckich bogów. Każdy z nich począwszy od małych dzieci, nieznośnych kuzynek, niezliczonych ciotek, wujków, a nawet nieco już zniedołężniałych pradziadków posiada niezwykłe umiejętności. I w tym tkwi cały problem. Niestety Dan nie jest tacy jaki inni. Można wręcz powiedzieć, że Dan okazał się jednym wielkim rozczarowaniem. Jako dziecko najpotężniejszych magów na ziemi, dziecko w którym wszyscy upatrywali godnego następcę rodziców, Dan okazał się najzwyklejszym w świecie drakką (osobą nieposiadającą żadnego talentu magicznego). Brak umiejętności magicznych z jednej strony i ponadprzeciętne umiejętności lingwistyczne oraz nieprawdopodobne wręcz umiejętności intelektualne z drugiej, spowodowały, że chłopiec był obiektem kpin i postrzegany był jako nieudacznik, czego nieomieszkali wypominać mu na każdym kroku, wszyscy mieszkańcy wioski. Zepchnięty na margines społeczny wioski, pozostawiony sam sobie na pastwę losu, wyszydzany i samotny Dan pewnego dnia odkrywa, że jest… magiem wrót – najpotężniejszym, a zarazem wzbudzającym najwięcej strachu i najbardziej poszukiwanym magiem we wszechświecie. Zdając sobie sprawę z ogromnego niebezpieczeństwa wynikającego z faktu jego nowoodkrytego daru, Dan w obawie przed śmiercią z rąk najbliższych ucieka pozostawiając za sobą swoje całe dotychczasowe życie…
„Zaginione wrota” są moim pierwszym, ale już w tej chwili jestem przekonana, że nie ostatnim spotkaniem z Orsonem Scottem Cardem. Fabuła książki jest dwutorowa co znacznie podnosi jej atrakcyjność. Opowieść o perypetiach 13-letniego Dannego przeplatana jest historią Człowieka z Drzewa - zwanego Kluchą, rozgrywającą się w odległym królestwie Iswegii. Początkowo wydawać się może, że obie historie są tak różne od siebie, tak niekompatybilne i mające tak wiele różnic (można tu wskazać chociażby mroczny, pełen podstępu i intrygi klimat z opowieści o Człowieku z Drzewa oraz zupełnie przeciwstawne niekiedy beztroskie i młodzieńcze problemy Dannego), że mogłyby stanowić dwie odrębne książki, jednakże jak często w takich przypadkach bywa, czytelnik może domyślać się, że ścieżki obu bohaterów, które wyznaczył im autor w pewnym momencie się przetną a  ich historie będą się wspólnie uzupełniać. Bohaterowie wykreowani przez Orsona reprezentują pełen wachlarz ludzkich cech: od przywar do zalet. Sam Danny z pewnością nie jest bohaterem który od pierwszego spotkania przypadnie czytelnikowi do gustu. Jako trzynastolatek często bywa arogancki, nie brak mu również typowego dla tego wieku nieuzasadnionego uporu, buntu, zwykłej młodzieńczej głupoty ale również spontaniczności.  Mimo, to z jakiś nieznanych mi do końca przyczyn z narastającym zaciekawieniem śledziłam jego dalsze losy. Dlatego też ostatnie karty książki przyniosły mi małe rozczarowanie. Kompletnie nic nie zostało wyjaśnione, historia została urwana w połowie – dopiero później jednak zdałam sobie sprawę, że książka najprawdopodobniej jest rozpoczęciem jakiegoś nowego cyklu. I kamień spadł mi z serca. Bo książka Orsona to napisana niezwykle lekkim piórem, z tak lubianą przeze mnie trzecioosobową narracją, potrafiąca zainteresować czytelnika opowieść którą warto poznać.


sobota, 29 września 2012

Powrót córy marnotrawnej

TAK, tak, tak... pewnie niewielu z Was zauważyło ale od dłuższego czasu nie uczestniczyłam kompletnie 

w blogowym życiu.Ciężko to przyznać ale zapuściłam bloga jak diabli. Z każdego posta zwisają pajęczyny, a na półkach leży gruba warstwa kurzu. Mam jednak na taki stan rzeczy małe (ale zawsze) wytłumaczenie.
Wszystkie sprawy w moim życiu zaczęły się układać po mojej myśli. Znalazłam pracę o której zawsze marzyłam  - niestety ucierpiał na tym mój wolny czas, który w chwili obecnej skurczył się do minimalnych rozmiarów. Ale nie narzekam. W dalszym ciągu czytam, tylko recenzje nie chcą się jakoś same pisać.....
Muszę się jednak porządnie zabrać za moje dozaczytania.... bo tak smutno mi bez Was wszystkich i bez wiadomości o nowościach czy o polecanych książkach..
WRACAM - obiecuję. 
Może już jutro pojawi się jakaś recenzja.... Postaram się. 
Tymczasem podrzucę Wam jeszcze kilka fotek z moich pierwszych od trzech lat wakacji!
Mam nadzieję, że przypadną Wam do gustu.













Oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie zrobiła paru zdjęć książek (zdjęcia głównie z pchlich targów i Targu złodziei).















poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Szybkie wyniki konkursu

Siedząc już właściwie z biletem na lotnisku, upychając nogą ostatnie kosmetyki do zbyt małej torby przypomniałam sobie o tym, że muszę zakończy ć konkurs.
Nie przedłużając:

zakładkę z sówkami wygrywa toska82

Gratuluję!!!

Bardzo proszę o kontakt na maila stayrude@o2.pl
Niestety zakładkę prześlę dopiero po powrocie z wakacji czyli około 6 września.



niedziela, 19 sierpnia 2012

Konkurs z zakładką


Tak jak obiecałam (choć z małym poślizgiem) ogłaszam konkurs.
Do wygrania jest piękna błękitna zakładka wykonana przeze mnie osobiście.
Konkurs nie wiąże się z żadnym umieszczaniem banerów na swoich blogach ani nawet na polubieniu profilu bloga na facebooku.

 Aby wziąć udział w losowaniu wystarczy wyrazić w komentarzu poniżej, chęć przygarnięcia tej biednej, małej zakładki, nie obrażę się również jeśli polecicie mi jakąś dobrą książkę wartą przeczytania.
Konkurs trwa do 24 sierpnia 2012 roku.

Chętnych zapraszam do udziału.

Osoby nieprowadzące bloga proszone są o pozostawienie w komentarzu swojego adresu mailowego.




piątek, 17 sierpnia 2012

Stos 11

            Sporo już czasu minęło odkąd ostatnio gościłam na blogu. Nie wiem jak mogłam dopuścić do tego, żeby aż przez tak długi okres nic nie pisać, nic nie publikować.... ale stało się. Wynikło to po części ze zmian w moim życiu (oczywiście zmiany na lepsze:)), pobytu w szpitalu ale również z kompletnego braku weny. Oczywiście nie znaczy to, że przez cały ten okres nic nie czytałam. Wręcz przeciwnie. Liczba książek przeczytanych, a niezrecenzowanych urosła do tak pokaźnych rozmiarów, że nie wiem kiedy to wszystko nadrobię, a w planach mam kolejną wizytę w szpitalu i wyjazd na wymarzone wakacje:)

Ech trochę się pousprawiedliwiałam, a teraz czas na to co mole książkowe lubią najbardziej czyli chwalipięctwo niekontrolowane.

Przedstawiam Wam moje nabytki wakacyjne:



1.       „Sophie” G. Burt - autor „Bunkra” pożyczona od koleżanki, przeczytana- recenzja pewnie pojawi się wkrótce,
2.      „Magiczne lata” R. McCammon- książka chodziła za mną od kiedy tylko się pojawiła dzięki Viv będę miała okazję ją przeczytać i dołączyć do grona idących z zachwytu nad nią,
3.      „Siostra” – M. Hooper- efekt przemiłej wymiany na LC,
4.      „Na plebanii w Haworth”  A. Trzeciakowska - wynik, niezwykle kuszącej promocji w Weltbildzie,
5.       „Krasnojarsk zero” B. Jastrzębski, J. Morawiecki – wygrana w ukochanej radiowej Trójce,
6.      „Jak kamień w wodę” Ch. Stevens – podobnie jak „Na plebanii…” atrakcyjna cenowo.
7.       „W cieniu pałacu zimowego” j. Boyne – j.w.,
8.      „Ta kobeta Wallis Simpson” A. Sebba – czytałam na któ®ymś z bogów recenzję i stiwerdziałam, że to będzie coś dla mnie - efekt wymiany na LC,
9.      „Rosyjska zima” D. Kalotay – promocja w Weltbild,
10.   „Co wrony widziały” A. MacDonald – chodziła za mną, chodziła, aż w końcu wychodziła, promocja w Weltbild;
11.    „Wypoczynek z duchami” Z. Żyburtowicz – nie planowałam zakupu tej książki ale od jakiegoś czasu szukałam czegoś podobnego, pięknie wydana i idealna dla osób kochających zwiedzać zamki – oczywiście promocja w Weltbild.



A już jutro konkurs z zakładką w roli głównej zapraszam:)

poniedziałek, 23 lipca 2012

Jerzy Sthur "Tak sobie myślę"


Życie bywa przewrotne. Gdy wydaje Ci się, że osiągnąłeś już wszystko co chciałeś, wokół siebie masz rodzinę i przyjaciół, na których zawsze możesz liczyć i niemalże wszystko układa się po Twojej myśli przychodzi ona. Choroba. Nie ważne czy jesteś bogaty czy biedny, wysoki, chudy, gruby, znany czy też nie. Przychodzi, rozkłada Cię na łopatki a ty nie wiesz co robić. Większość osób których to spotyka jest tak przytłoczona tym faktem, że nie potrafią zdobyć się na walkę i po cichu poddają się jej woli, nie walczą i czekają co przyniesie jej koniec. Są też tacy, którzy wiadomość o chorobie przyjmują z pokorą ale znajdują w sobie pokłady takiej siły, że się nie poddają, walczą i wierzą, że to co im się przydarzyło to nic więcej jak tylko stan przejściowy. Takich ludzi podziwiam. Właśnie do nich należy Jerzy Sthur.
Jesień 2011 roku zapadnie w pamięci Pan Jerzego jego rodziny i ogromnej rzeszy jego fanów na długo. Właśnie wtedy poczuł niepokój i zgłosił się na badania. Kilka godzin wystarczyło by poznał diagnozę. Guz. Mnóstwo osób w tym momencie załamałoby się ale nie on…. on zaczął pisać dziennik.
Niezbyt często sięgam po tego rodzaju lektury. Właściwie sporadycznie i pewnie gdyby książka nie została napisana przez kogoś takiego jak Jerzy Sthur, którego darzę ogromnym szacunkiem, jestem pewna, że ta pozycja nie trafiłaby do moich rąk.
Książkę przeczytałam zaledwie w kilka godzin i muszę przyznać, że w tym czasie targały mną skrajnie sprzeczne emocje. Bo z jednej strony, „Tak sobie myślę..” to ponad 250 stronicowy dziennik, z którego bije pokorą ale także nieco przyćmionym optymizmem, walką z chorobą, wiarą i nadzieją w przyszłość oraz chęcią podjęcia rękawicy rzuconej przez najgroźniejszego w życiu przeciwnika. Ani jedna karta w tej książce nie nosi pytania, które pewnie niejeden z nas zadawałby sobie: dlaczego ja? Nie znajdujemy tutaj również choćby jednego słowa skargi. Nie brakuje momentów wzruszających, które cisną na oczy czytelnika łzy choćby te, w których opisuje swoje spotkania z innymi pacjentami dotkniętymi tą chorobą czy też kiedy mówi o wsparciu, którego doświadczył od nieznanych mu osób.
Z drugiej jednak strony ku mojemu ogromnemu zdziwieniu dziennik to zbiór osądów, niejednokrotnie bardzo krytycznych, przesyconych ironią. Autor nie pozostawia suchej nitki na współczesnym teatrze, celebrytach, którzy znani są z tego, że są znani, nie prezentując sobą niczego wartościowego. Ale nie tylko wyżej wymienieni znaleźli się pod ostrzałem krytyki reżysera. Pod lupę brane jest współczesne kino, reżyserzy, młodzi aktorzy… Sporą część książki zajmuje polityka, która w moim przypadku skutecznie zmniejszyła przyjemność czytania.
Chyba jednak nie tego oczekiwałam. Myślałam, że dziennik ten będzie raczej książką o samym sobie, o swoich dokonaniach, osiągnięciach tych prywatnych i zawodowych. Spodziewałam się raczej refleksji na temat swojego życia. Myślę, że ja właśnie o takie podsumowanie pokusiłabym się mając świadomość że za kilka dni, miesięcy może mnie zabraknąć. Niestety moje wyobrażenie o Panu Jerzym jako osobie zabawnej pękło jak bańka mydlana i dochodzę do wniosków podobnych do tego zamieszczonego w książce:
 „Wie pan, przepraszam, że to mówię, ale ja zawsze o panu myślałem, że pan to raczej jest taki no… jajcarz. A teraz, jak pana  poznałem, wiem, że pan jest jednak poważnym człowiekiem.”
Uważam, że tym jednym zdaniem można podsumować tą książkę. Jeżeli myślicie, że dzięki dziennikowi poznacie bliżej Maksia z „Seksmisji” to nie sięgajcie po tą książkę, natomiast jeśli interesuje Was prawdziwy Jerzy Sthur, osoba inteligentna, doświadczona, z ukształtowanym światopoglądem nie czekajcie ani minuty dłużej.

czwartek, 12 lipca 2012

Podobno to już pewne.....PLO 4 JUŻ JESIENIĄ

Przyznam szczerze, że na żadną książkę nie czekam tak bardzo jak na IV część Pana Lodowego Ogrodu. A tu od samiuteńkiego rana taka cudowna wiadomość.
Podobno już napisana i ma wyjść jesienią:)

NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ!!!



wtorek, 10 lipca 2012

Asa Larsson "Aż gniew twój przeminie"

Wiele razy zastanawiałam się nad fenomenem skandynawskich kryminałów. I niestety to do chwili obecnej nie doszłam do żadnych wniosków, no może poza jednym… oni są stworzeni do pisania o zabójstwach, zagadkach i śmierci. Nie pytajcie mnie skąd to się bierze. Bo nie wiem. Ale wiem, że za każdym razem gdy biorę do ręki książkę autorstwa skandynawskiego pisarza, jestem przekonana, że przy jej lekturze spędzę trzymające w napięciu, pełne grozy chwile. Podobnie było w przypadku Asy Larsson autorki bestsellerowych powieści kryminalnych sprzedawanych na całym świecie.
Pewnego, ciepłego od jesiennego słońca dnia dwoje nastolatków Wilma i Simon wybierają się nad jezioro aby obejrzeć spoczywający  pod taflą grubego lodu wrak samolotu z czasów II wojny światowej. Jednak po kilku minutach od zejścia nastolatków pod wodę sznury mające zapewnić im powrót do przerębli opadają na dno a na nastolatków pada blady strach. Ktoś uniemożliwia im wyjście spod wody przysłaniając przerębel drzwiami. Wilma i Simon uwięzieni pod wodą topią się. A sami nastolatkowie  zostają uznani przez policję za zaginionych. Po kilku miesiącach od wypadku ciało dziewczyny zostaje odnalezione w rzece. Policja uznaje, że przyczyną zgonu było utonięcie w rzece. Jednak prokuratorka z Kiruny Rebeka Martinsson przeczuwa, że niektóre elementy całkowicie nie psują do tej układanki. W przekonaniu tym utwierdza ją sama Wilma, która śni jej się pewnej nocy ujawniając pewne nieznane okoliczności swojej śmierci. Pytanie komu zależało na śmierci dwojga nastolatków i dlaczego.
„Aż gniew twój przeminie” to moje pierwsze ale jakże udane spotkanie z Asą Larsson. Autorka zaskarbiła sobie moje uznanie przede wszystkim językiem jakim się posługuje. Niezwykłe sugestywne opisy skandynawskiej surowej przyrody i panujących tam warunków atmosferyczny sprawiają, że czytelnik z miejsca gdzie w którym czyta książkę przenosi się do miejsc w niej opisywanych. Dzięki temu możemy niemal zobaczyć lśniące odcieniami szkarłatu, purpury i oranżu liście drzew rosnących nad jeziorem, w którym utonęła para nastolatków czy poczuć przejmujące zimno podczas toczącego się w zimie śledztwa.  W książce mamy do czynienia ze znaną z wielu książek narracją zmarłej osoby, której dotyczy śledztwo. Jednak w tym przypadku ten delikatnie wkomponowany w narrację element nadprzyrodzony nie jest natrętny i w mojej ocenie tylko ją uatrakcyjnia. Od samego niemal początku czytelnik jest prawie pewny kto zabił Wilmę i Simona, zbierając na kolejnych kartach informacje przydatne do rozwiązania zagadki – którą jest motyw zbrodni. A ten trzeba przyznać jest nader ciekawy. Użyte przez Autorkę częste retrospekcje oraz ukazane realia i związane z nimi trudne związki ludzi żyjących w małych społecznościach  przybliżają nam głównych bohaterów i  ich historie a przede wszystkim pomagają zrozumieć motywy ich działania. Reasumując  nie do końca jednoznaczne postacie, piękna mroźna, skandynawska sceneria, ukazanie życia w małych, zamkniętych społecznościach i ogrom małych z pozoru nic nie znaczących elementów, które musimy ułożyć w odpowiednim porządku stanowią bezsprzecznie główne walory tej książki i w mojej ocenie są wystarczające aby po nią sięgnąć.

czwartek, 5 lipca 2012

Juraj Cervenak "Władca wilków"


„Władca wilków” to książka, która wyszła spod pióra Juraja Cervenaka. Tytuł ten zaciekawił mnie od początku z uwagi na to, że średniowieczne realia z dodatkiem magii i wątków fantastycznych to jest to co lubię najbardziej. Wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Sam pomysł na słowiańskie fantasy wydał mi się nieco szalony ale jakże trafiony w dziesiątkę. Przecież nikt do tej pory nie wplątał w fabułę bogów i wierzeń dawnych ludów słowiańskich. Obawiałam się tylko czy pomysł ten zostanie zrealizowany w taki sposób, żeby zainteresować czytelnika…
Akcja książki rozgrywa się w na przełomie VIII i  IX wieku i skupiona jest wokół postaci Czarnego Rogana. Jest on owianym legendą, zaprawionym w bojach doskonałym łucznikiem. Walczył u boku wielu władców jednak nie tak jak większość dla sławy i bogactwa ale z chęci zemsty na Awarach, którzy byli przyczyną ogromnej tragedii jaka go spotkała. Kilka lat wcześniej pod nieobecność Czarnego, Awarowie napadli na jego dom, zgwałcili i pozostawili na straszną śmierć w męczarniach jego żonę oraz porwali małego syna, którego złożyli w ofierze swojemu bogowi – Kelgarowi. Od tej chwili Rogan przemierza równiny, bory, zagajniki, poluje i morduje oprawców jego rodziny - Krwawe Psy. W czasie kolejnego polowania Czarny spotyka na swojej drodze czarownicę Mirenę oraz starego wojaka Wielimira. We troje wyruszają do starego Kirtu - siedziby Krwawych Psów aby dokonać zemsty i wzbogacić się na łupach.
Autorem książki jest Słowak - Juraj Cervenak. Prawda, że nic wam też to nie mów? Mi też nic nie mówiło przed przeczytaniem książki. I teraz dziwię się jak to się w ogóle mogło stać. Przecież autor ten jest jednym z najbardziej poczytnych twórców fantasy w sąsiadującej z nami Słowacji. Niestety do niedawna był kompletnie nieznany u nas w kraju. Dzięki Instytutowi Wydawniczemu Erica teraz w końcu mamy możliwość zapoznania się z jego twórczością a o ile następne książki będą choć w połowie tak interesujące jak ta, to warto, bo nie starczy palców u jednej ręki, żeby wymienić atuty tej książki. Jednym z nich jest osadzenie fabuły w realiach wczesnego średniowiecza oraz znakomity warsztat pisarski bez, którego nie udałoby się stworzyć (moim zdaniem) tak wiernego obrazu ówczesnego świata. Kolejnym atutem są bohaterowie. Nie ma tu znanych czytelnikom ze światowej fantastyki jednorożców, pięknych i dobrotliwych elfów, wróżek z czarodziejskimi różdżkami za to jest coś zupełnie innego. Nietuzinkowi, umiejętnie wykreowani bohaterowie, którzy wzbudzają bardzo różnicowe uczucia.  Trzeba przyznać, że w tym zakresie autor rzeczywiście podołał postawionemu przez sobą zadaniu. W książce oprócz tych bardziej ludzkich postaci znajdziemy mitycznych bohaterów od których mnogości i trudnych do zapamiętania imion czytelnikowi może aż zakręcić się w głowie. Wystarczy tu wspomnieć chociażby Gorywałda -  wilka z mówiącego ludzkim głosem, tajemniczą boginię Chors, boginię śmierci Morenę, Jugurrusa- okrutnego maga, Welesa czy tak dobrze znaną z rodzimego podwórka Babę Jagę. I za to należą się autorowi słowa uznania, bo doprawdy nie pamiętam kiedy czytałam książkę która traktowałaby o  Perunie, Swarożycu czy mgłowcach czy naszych średniowiecznych ożywieńcach. Wiedza autora na temat średniowiecznych wierzeń i bóstw zasługuje na uznanie tym bardziej, że przekazana jest w sposób łatwy i przystępny (dodatkowo na końcu książki znajduje się dokładniejszy opis wierzeń i krótka charakterystyka poszczególnych bóstw występujących w średniowieczu). Chylę głowę. Mam nadzieję, że w następnych częściach świat bóstw przedstawiony przez Cervenaka zostanie nieco bardziej zgłębiony i poznamy nowe te bardziej zapomniane wierzenia naszych przodków. Krótkie, dynamiczne rozdziały sprawiają, że książkę czyta się niemal za pierwszym posiedzeniem. Dużym plusem jest również fakt, że mimo ponurej i przytłaczającej  scenerii, brutalnych i niemal zawsze ociekających krwią ludzi i stworów scen walki Autor znalazł miejsce na ciekawe, często śmieszne dialogi dodając nieco lekkości całej książce. Reasumując „Władca wilków” przesiąknięty prawdziwą mroczną fantasy z głęboko zakorzenionymi wierzeniami średniowiecznych Słowian jest pozycją godną uwagi dla wszystkich wielbicieli gatunku, którzy chcą spróbować nieco innego fantasy.

środa, 4 lipca 2012

Zakładki odsłona druga

Tak wiem, wiem... niedawno zamęczałam Was moimi zakładkami i pewnie macie już dość ale przyszła nowa partia zawieszek i nie mogłam się powstrzymać. Zrobiłam kolejne. Mam nadzieję, że te również przypadną Wam do gustu i będzie się Wam miło je oglądać. Oczywiście je również będzie można u mnie nabyć.
Ja tymczasem uciekam pisać recenzję i czytać kolejną książkę.

Pozdrawiam