Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kryminał. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kryminał. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 10 lipca 2012

Asa Larsson "Aż gniew twój przeminie"

Wiele razy zastanawiałam się nad fenomenem skandynawskich kryminałów. I niestety to do chwili obecnej nie doszłam do żadnych wniosków, no może poza jednym… oni są stworzeni do pisania o zabójstwach, zagadkach i śmierci. Nie pytajcie mnie skąd to się bierze. Bo nie wiem. Ale wiem, że za każdym razem gdy biorę do ręki książkę autorstwa skandynawskiego pisarza, jestem przekonana, że przy jej lekturze spędzę trzymające w napięciu, pełne grozy chwile. Podobnie było w przypadku Asy Larsson autorki bestsellerowych powieści kryminalnych sprzedawanych na całym świecie.
Pewnego, ciepłego od jesiennego słońca dnia dwoje nastolatków Wilma i Simon wybierają się nad jezioro aby obejrzeć spoczywający  pod taflą grubego lodu wrak samolotu z czasów II wojny światowej. Jednak po kilku minutach od zejścia nastolatków pod wodę sznury mające zapewnić im powrót do przerębli opadają na dno a na nastolatków pada blady strach. Ktoś uniemożliwia im wyjście spod wody przysłaniając przerębel drzwiami. Wilma i Simon uwięzieni pod wodą topią się. A sami nastolatkowie  zostają uznani przez policję za zaginionych. Po kilku miesiącach od wypadku ciało dziewczyny zostaje odnalezione w rzece. Policja uznaje, że przyczyną zgonu było utonięcie w rzece. Jednak prokuratorka z Kiruny Rebeka Martinsson przeczuwa, że niektóre elementy całkowicie nie psują do tej układanki. W przekonaniu tym utwierdza ją sama Wilma, która śni jej się pewnej nocy ujawniając pewne nieznane okoliczności swojej śmierci. Pytanie komu zależało na śmierci dwojga nastolatków i dlaczego.
„Aż gniew twój przeminie” to moje pierwsze ale jakże udane spotkanie z Asą Larsson. Autorka zaskarbiła sobie moje uznanie przede wszystkim językiem jakim się posługuje. Niezwykłe sugestywne opisy skandynawskiej surowej przyrody i panujących tam warunków atmosferyczny sprawiają, że czytelnik z miejsca gdzie w którym czyta książkę przenosi się do miejsc w niej opisywanych. Dzięki temu możemy niemal zobaczyć lśniące odcieniami szkarłatu, purpury i oranżu liście drzew rosnących nad jeziorem, w którym utonęła para nastolatków czy poczuć przejmujące zimno podczas toczącego się w zimie śledztwa.  W książce mamy do czynienia ze znaną z wielu książek narracją zmarłej osoby, której dotyczy śledztwo. Jednak w tym przypadku ten delikatnie wkomponowany w narrację element nadprzyrodzony nie jest natrętny i w mojej ocenie tylko ją uatrakcyjnia. Od samego niemal początku czytelnik jest prawie pewny kto zabił Wilmę i Simona, zbierając na kolejnych kartach informacje przydatne do rozwiązania zagadki – którą jest motyw zbrodni. A ten trzeba przyznać jest nader ciekawy. Użyte przez Autorkę częste retrospekcje oraz ukazane realia i związane z nimi trudne związki ludzi żyjących w małych społecznościach  przybliżają nam głównych bohaterów i  ich historie a przede wszystkim pomagają zrozumieć motywy ich działania. Reasumując  nie do końca jednoznaczne postacie, piękna mroźna, skandynawska sceneria, ukazanie życia w małych, zamkniętych społecznościach i ogrom małych z pozoru nic nie znaczących elementów, które musimy ułożyć w odpowiednim porządku stanowią bezsprzecznie główne walory tej książki i w mojej ocenie są wystarczające aby po nią sięgnąć.

środa, 23 maja 2012

Piotr Schmandt "Gdański depozyt"


„Gdański depozyt” to najnowsza książka Piotra Schmandta, autora do tej pory mi nieznanego. Gdy tylko w zapowiedziach zobaczyłam jej okładkę wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Spodziewałam się kryminału w kolorze sepii z ciekawą intrygą i…. nie zawiodłam się.
Akcja książki toczy się w okresie XX- lecia międzywojennego w Wolnym Mieście Gdańsk. Pewnego upalnego majowego dnia do Komisariatu Generalnego Rządu RP w Gdańsku zostaje dostarczony list. Chyba nikt kto patrzył na tą zwykłą szarą kopertę nie mógł przewidzieć skutków jakie ze sobą niesie jej otwarcie i wiadomość o jakiej wadze jest w niej ukryta. List ten jednak był na tyle osobliwy, że wprawił w stan zdenerwowania dyrektora Noskowskiego oraz referenta Osowskiego. Żaden z nich przecież się nie spodziewał, że właśnie w tej chwili ktoś złoży im ofertę nie do odrzucenia. Ofertę przejęcia depozytu gdańskiego. Panowie postanawiają załatwić sprawę w całkowitej konspiracji, wtajemniczając do swojego planu jedynie majora Szalewskiego. Niestety nic nie idzie jak ustalono na początku. Sprawa gdańskiego depozytu nabiera tempa, zatacza coraz szersze kręgi i wplątuje po drodze wiele postronnych osób.
Piotr Schmandt skonstruował dobrze przemyślaną, ciekawą intrygę na dodatek umiejscawiając ją w niezwykle interesującym ze względu na swoje losy i zawirowania historyczne,  mieście. Ogromną, niezaprzeczalną zaletą książki jest umiejscowienie akcji w przede dniu II wojny światowej. Oddany z wielką dbałością charakter ówczesnego Gdańska bardzo przypadł mi do gustu. Podobnie jak bohaterzy, których słownictwo zaczerpnięte z dawnej epoki, zróżnicowanie ze względu na status społeczny i wiek znacznie podnoszą atrakcyjność samych bohaterów jak i całej książki.
„Gdański depozyt” to pozycja stanowiąca nie lada gratkę dla wielbicieli kryminałów. Bardzo dobrze, dynamicznie napisana, trzymająca w napięciu przypadnie do gustu niemalże wszystkim wielbicielom tego gatunku i sprawi, że przeniesiemy się do starego, nieistniejącego już Gdańska.
Polecam!

piątek, 18 maja 2012

Krzysztof Beśka "Trzeci brzeg Styksu"


„…Niektórzy ludzie (…), są przekonani, że Łódź to tylko setki wielkich fabryk, gdzie ludzie nie mają nic innego do roboty poza właśnie… robotą. Jedni przy maszynach, inni- przeliczając pieniądze, bo to też, wbrew pozorom, dość wyczerpujące zajęcie.(…) Ale Łódź to także kraina wszelakiego występku i zbrodni. Mówią, że to miasto wybrukowane złotem. Może i tak, ale wszyscy doskonale wiedzą, że znajdziesz w nim pod stopami także błoto i wszelakie robactwo, i krew, bo przecież w tak wielkim organizmie, gdzie człowiek ciasno przy człowieku, sam pan rozumie…” [str. 47]

Łódź u schyłku XIX wieku, w okresie swojego największego rozkwitu była istnym tyglem kulturowym. Pośród fabryk i stukotu narzędzi koegzystowały obok siebie cztery narodowości: Polacy, Niemcy, Rosjanie i Żydzi. Miasto przyciągało jak magnes i kusiło wielkimi możliwościami. Ze wszystkich niemalże stron świata z nadzieją w oczach przyjeżdżali do niego ludzie mający marzenia o lepszym, dostani nim życiu. Znajdujący się na życiowym zakręcie Andrzej Potu­licki, zlicytowany szlachcic bez grosza przy duszy jak wielu innych ludzi szukających pracy, przybywa do Łodzi. Niestety zaraz po przybyciu do miasta wieść o nim przepada, a Potulicki zapada się pod ziemię zupełnie jakby nigdy nie istniał. W tym samym czasie, podczas ciemnej od unoszącego się z fabrycznych kominów dymu nocy, zostaje uprowadzone najmłodsze dziecko wielkiego łódzkiego fabrykanta - Neumanna. Kilka dni po pierwszym porwaniu znika kolejne dziecko – Henryk syn inżyniera Szał­kow­skiego z fabryki Sche­iblera. W studniach wysycha woda, ogromne kamienice rozpadają się jak domki z kart. Wydaje się jednak, że to dopiero początek dziwnych wydarzeń, które rozegrają się w Łodzi na przestrzeniu kilku najbliższych, wiosennych tygodni. Łódzka policja postawiona jest w stan najwyższej gotowości. Pełne ręce roboty ma także prywatny detektyw Riepin, który wraz ze swoim pomocnikiem Stanisławem Raczyńskim próbuje połączyć wszystkie elementy tej jakże dziwnej układanki.
„Trzeci brzeg Styksu” Krzysztofa Beśki to pozycja obok której miłośnicy kryminałów i thrillerów nie powinni przejść obojętnie. Właściwie klasyczna w swojej konstrukcji ma czytelnikowi wiele do zaoferowania. Ciekawie skonstruowana, wielowątkowa fabuła, gdzie porwania dzieci i połączona z nimi fascynacja mitologią łączą się w spójną całość oraz akcja książki, która nie pędzi z zawrotną prędkością lecz powoli rozwija się by pod koniec wybuchnąć w prawdziwie niespodziewany sposób stanowią niezaprzeczalny atut tej książki. Kolejnym nie do podważenia jest umiejscowienie akcji „Trzeciego brzegu…”. Beśka z wielką precyzją i dbałością o szczegóły barwnie odmalował XIX-wieczną Łódź, ze wszystkimi jej ówczesnymi odgłosami, zapachami i fabrykami, które w stanowiły główny element krajobrazu tego miasta. Autor zbudował bliski rzeczywistości obraz Łodzi, miasta gdzie obok siebie żyją cztery odrębne kultury, wielkie majątki powstają z dnia na dzień i w takim samym tempie upadają. Łodzi pełnej hochsztaplerów, dorobkiewiczów, wybudowanych z przepychem pałaców, fabryk z czerwonej cegły i zła, które czai się niemal na każdym rogu. Jedyne czego mi zabrakło to nieco bardziej rozbudowane postacie. Żadna z nich nie była na tyle charakterystyczna żeby mogła zapaść w pamięć lub wywołać jakieś uczucia. Mimo to „Trzeci brzeg Styksu” to książka, która dała mi wszystko to czego się po niej spodziewałam. Interesującą fabułę, akcję oraz opis  miasta w którym mieszkam.
Polecam!!





-------------------------------------------
A to dla zachęty dla tych którzy jeszcze nie byli w Łodzi a także dla tych którzy w Łodzi mieszkają. Na tym blogu można obejrzeć wspaniałą, starą Łódź i jej obecne oblicze.
Serdecznie polecam!
http://refotografie.blogspot.com/



poniedziałek, 12 marca 2012

Bernard Minier "Bielszy odcień śmierci"

Lubię kryminały szczególnie te, osadzone w białej, zimowej scenerii niczym z bajki, gdzie nieskazitelna biel kojarząca się na co dzień ze spokojem i łagodnością nosi ślady okropnych zbrodni. Biały puch mieniący się setkami kolorów jak tęcza sprawia, że często zapominamy o tym co może czaić się pod spodem… Dlatego też gdy tylko ukazała się zapowiedź książki wiedziałam, że muszę ją przeczytać.
W małej wiosce w Pirenejach życie toczy się własnym ustalonym od dawien dawna spokojnym rytmem. Pewnego dnia jedno wydarzenie niszczy cały spokój, który panował w wiosce przez ostatnie kilkanaście lat. Wysoko w górach na końcu kolejki linowej pracownicy znajdują powieszone zwłoki. Nie są to jednak zwłoki człowieka lecz zdekapitowane zwłoki konia, który zginął z rąk brutalnego szaleńca. Pikanterii dodaje fakt, że koń ten był championem i zarazem ulubieńcem swojego właściciela Erica Lombarda - jednego z najbogatszych i najbardziej wpływowych ludzi we Francji. Na miejsce zbrodni zostają  wezwani najlepsi detektywi z okolicy w tym komendant policji w Tuluzie - Martin Severaz. Komendant nie jest ucieszony faktem, że będzie szukał zabójców konia w momencie gdy prowadzi inne, ważniejsze śledztwa tylko dlatego, że koń należał do kogoś bardzo wpływowego. Po rozpoczęciu śledztwa okazuje się, że nie bez znaczenia dla rozwiązania dochodzenia jest fakt, że nieopodal w Saint-Martin znajduje się Instytut Wargniera, zakład psychiatryczny w którym przebywają jedni z najniebezpieczniejszych i najokrutniejszych przestępców z Europy. Wkrótce okazuje się, że zabójstwo konia to tylko drobne drgnięcie, które wywoła prawdziwą, rozpędzoną lawinę wydarzeń wprost nie do powstrzymania.
         „Bielszy odcień śmierci” to debiut Bernarda Miniera autora do tej pory kompletnie mi nieznanego i mimo, iż jest to pierwsza powieść autora z całą pewnością można stwierdzić, że sprostał zadaniu które sobie postawił. Zdecydowanie zna się na pisaniu i potrafi zainteresować czytelnika na tyle żeby nie odchodził od książki dopóki, dopóty nie przeczyta ostatniego zdania. Akcja książki jest wielowątkowa, ale na szczęście autor zapanował nad wszystkim poruszanymi przez siebie kwestiami. Każdy z wątków ma swoje rozpoczęcie, zakończenie i koniec. Minier nie porzuca rozpoczętych wątków na rzecz innych, nie pozostawia ich nie zakończonych. Tempo rozgrywających się w książce wydarzeń jest zawrotne, niedające złapać oddechu nawet na moment. Akcja rozpoczęta wyrafinowanym zabójstwem, pędzi na łeb na szyję odsłaniając po drodze kolejne morderstwa, powiązania i tropy, które mogą okazują się bardzo istotne dla śledztwa. Ponadto wyraźnie zarysowani bohaterowie, z konkretnie nakreślonymi charakterami są ogromnym plusem tej książki. Każdy z bohaterów jest charakterystyczny,  brak postaci mdłych i niedookreślonych, co szczególnie widoczne jest moim zdaniem w przypadku Vincenta Esperandieu w przypadku, którego autor pokusił się nawet o wskazanie jego ulubionych skąd inąd świetnych piosenek. Język jest prosty i zarazem przejrzysty co sprawia, że książkę czyta się z wielką przyjemnością. Autor w bardzo autentyczny i precyzyjny sposób ukazał tragedię, barbarzyństwo i ogromne pokłady nienawiści, które mogą się czaić w czeluściach ludzkiej psychiki.
„Bielszy odcień śmierci” sprawił, że Minier stał się autorem do którego z pewnością jeszcze powrócę i po książki, którego będę sięgać w ciemno z zamkniętymi oczami. Polecam serdecznie!!

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu REBIS

środa, 22 lutego 2012

Paweł Jaszczuk "Marionetki"

Paweł Jaszczuk to autor, który znalazł się na mojej liście „muszę przeczytać” przy okazji  jego wcześniejszej książki „Plan Sary”. Okazja nadarzyła się dopiero teraz przy okazji wydania jego drugiej książki: „Marionetki” wchodzącej w skład serii Asy Kryminału. Gdy książka trafiła w moje ręce nie czekałam długo od razu zabrałam się za czytanie.
Lato 1938 roku było upalne. We Lwowie panowała ciężka, duszna atmosfera, której przyczyną były nie tylko ostatnie rekordy ciepła, ale również znalezione pod Wysokim Zamkiem zwłoki mężczyzny pozbawione głowy. Okazuje się, że denatem jest Konrad Rewalski, pracownik banku, który w niejasny sposób połączony jest z teatrem Colloseum. Jego śmierć wydaje się wybawieniem dla Jakuba Sterna – redaktora kroniki kryminalnej w „Kurierze”, którego kariera ostatnio znacznie zwolniła tempa. Dziennikarz na własną rękę podejmuje się śledztwa w wyniku, którego zostanie wciągnięty do teatralnego światka z wszystkimi jego brudnym tajemnicami. Niemal każdego dnia pojawiać się będą nowe zwłoki, a w tym wszystkim znaczącą role odegrają niepokojąco przypominające ludzi marionetki…
„Marionetki” to książka posiadający wspaniałym dar przenoszenia czytelnika w czasy, które minęły bezpowrotnie. Akcja rozgrywa się w przedwojennym Lwowie, gdzie po ulicach wyłożonych brukiem jeżdżą stare samochody, a kobiety w świetnie skrojonych sukienkach chadzają pod rękę z mężczyznami noszącymi kwiaty w butonierkach. Jaszczuk niezwykle precyzyjnie przedstawia nam świat z początku XX wieku, a zaczerpnięte z gwary lwowskiej i żydowskiej  zwroty znacznie uatrakcyjniają książkę. Pełną moją akceptację uzyskała postać Jakuba Sterna - dziennikarza z aspiracjami na detektywa, który w żaden sposób nie jest wyidealizowany. Stern jest przeciętnym człowiekiem, ma wady, nie jest nieomylny, czasami się potyka, a jego życie niesie rozczarowania i pomyłki. Niestety książka posiada także kilka nieco słabszych momentów, akcja w paru miejscach zastyga by za chwilę znów się rozwinąć. Wiele ciekawie zapowiadających się i rozpoczętych wątków rozmywa się po drodze, nie mają swojego rozwinięcia, ani zakończenia tylko umierają śmiercią naturalną porzucone przez autora na rzecz innych.  Mimo to uważam, że autorowi zgrabnie udało się po łączyć kryminał z sensacją a książka stanowi jest to pozycja obowiązkowa dla miłośników kryminałów  w kolorze sepii.
Polecam!

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Prószyński i s-ka.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Oliver Potzsch "Córka kata"

Czarownice, tańce w ciemnym lesie w świetle ogromnych ognisk, zioła, czary i ciemne moce-wszystko to zawsze rozpalało wyobraźnię ludzi do czerwoności. Chęć obcowania z czymś nieuchwytnym i nie do końca zrozumiałym towarzyszyła od dawna również mi. Dlatego też gdy tylko zobaczyłam recenzje „Córki kata” powiedziałam, że muszę ją przeczytać. Niedługo potem słowa zamieniałam w czyny…
Okropieństwa wojny trwały aż trzydzieści lat. Czas ten przyniósł ze sobą cierpienie, ogromne straty w ludziach, wielkie obszary opustoszałych terenów i zgliszcza. W Schongau - małym miasteczku próbującym podnieść się po tym strasznym okresie panuje względny spokój. Życie toczy się własnym ustalonym od dawien dawna rytmem. Przekupki sprzeczają się na rynku, rajcowie radzą na zebraniach, a umorusane sadzą dzieci biegają po wąskich uliczkach miasta robiąc przy tym mnóstwo zamieszania i hałasu. Spokój zostaje jednak zburzony w chwili gdy z ciemnych odmętów Lecha zostaje wyłowione ciało chłopca. Wszystko wskazuje na to, że dziecko nie zmarło z przyczyn naturalnych. Powodem śmierci było morderstwo. Na ludzi z miasteczka pada blady strach, który potęguje fakt, że na plecach małoletniego denata odkryto znak. Znak czarownicy. W mieście wybucha panika. Mieszkańcy z żądzą w oczach i kosami w rękach szukają winnego. Oczywiście długo nie musieli szukać. Na domniemanego zabójcę wybrana zostaje Marta – miejska akuszerka. Jest ona idealnym kozłem ofiarnym. Dlaczego? Jest kobietą, przygotowuje magiczne substancje, pomaga dzieciom przyjść na świat, niejednokrotnie pomagała również w usuwaniu niechcianych płodów, a  przecież nawet najmniejsze dziecko wiem, że nikt normalny nie posiada takich umiejętności. Przez Schongau przelewa się fala plotek. Ludzie szukają wspólników „czarownicy” i snują wyobrażenia o zawartym przez Martę pakcie z diabłem, zaprzedaniu duszy i jej niebotycznie wysokich lotach na miotle. Wydaje się, że jedynymi trzeźwo myślącymi osobami w całym miasteczku są: Jakub Kuisl kat (notabene odpowiedzialny za przeprowadzenie na rzeczonej kobiecie tortur) syn medyka Simon Fronwieser oraz Magdalena córka Jakuba. Atmosfera w mieście gęstnieje jeszcze bardziej kiedy okazuje się, że kolejne dziecko padło ofiarą morderstwa. Jakub ma zaledwie kilka dni aby przekonać się o kto morduje dzieci i uratować Martę przed okropną śmiercią. Razem z Simonem i wścibską Magdaleną podejmuje się śledztwa narażając przy tym życie swoje i swoich bliskich. Czy uda im się rozwiązać zagadkę? Czy Marta spłonie na stosie? Jeśli jesteście ciekawi koniecznie przeczytajcie tą książkę.
„Córka kata” będąca debiutem Olivera Pozscha zaskoczyła mnie ogromnie pozytywnie i to pod wieloma względami. Przede wszystkim spodobały mi się po mistrzowsku odtworzone realia ówczesnego życia. Potzsch z wielką dbałością o szczegóły zakreślił obraz siedemnastowiecznego małomiasteczkowego życia. Przedstawił mentalność prostych ludzi, których niemal całe postrzeganie świata podporządkowane było przesądom i wierzeniom. Ukazał ich słabość do wyolbrzymiania zdarzeń, których nie rozumieją i z którymi nie potrafią sobie poradzić. Niezaprzeczalnym atutem książki jest również postać głównego bohatera Jakuba Kiusla, którego fach od najdawniejszych lat był ukryty za zasłoną milczenia. Zawód ten wiązał się z pewnego rodzaju poważaniem w społeczeństwie, budził strach, ale niestety równie często był równoznaczny z niskim statutem społecznym kata. Mimo tak osobliwego zawodu Jakub charakteryzuje się niezwykłą życiową mądrością, zna się na ziołolecznictwie, a w domu zgromadził imponującą zbiór książek medycznych. Postać kata jest tym bardziej interesująca, że jej pierwowzorem był prapradziadek Olivera, który wywodził się z jednej z najbardziej znanych katowskich rodzin w całej Bawarii. Kolejnym plusem książki jest jej akcja, która nieustanie nas zaskakuje, zmieniając swój tok i podsuwając nam pod nos coraz to inne możliwe rozwiązania i tropy, za którymi warto podążać. Wszystko to sprawia, że czytanie książki o kacie i czarownicach stanowi niezwykłą przyjemność, a godziny spędzone na czytaniu mijają niczym minuty.
Polecam wszystkim spragnionym mocnych, niecodziennych wrażeń, niebojącym się uciec do siedemnastowiecznego miasteczka gdzieś w dalekiej Bawarii...

 Za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego dziękuję Wydawnictwu Esprit

środa, 26 października 2011

Izabela Szolc "Strzeż się psa"


UWAGA!! OPINIA JAK NAJBARDZIEJ SUBIEKTYWNA ZE WZGLĘDU NA MOJĄ MIŁOŚĆ DO PSÓW.

Wczoraj obchodziliśmy dzień kundelka w związku z czym nie mogło w tym dniu zabraknąć książki o psach. W taki oto sposób zabrałam się za czytanie „Strzeż się psa”.

Narratorem a zarazem głównym bohaterem tego mini kryminału jest pies św. Huberta – Albrecht. Al nie licząc pojedynczych dni kiedy do jego ukochanej Laury przychodzą absztyfikanci, a on zostaje uwięziony na balkonie, wiedzie spokojne, psie życie. (Nota bene Laura nie zauważa faktu, że jedynym stałym samcem w życiu jest właśnie Albrecht).
Al jest szanowanym na osiedlu, wkraczającym właśnie w wiek seniora psem. Jest oczytany, elokwentny, zna łacinę, ma swoje ulubione filmy i aktorów, nieźle także orientuje się sytuacji kulturalno-społecznej i zwyczajach ludzi.
Każdy jego dzień jest niemalże identyczny. Codzienne spotkania z innymi psami na krótko przystrzyżonej trawie, porastającej ekskluzywne, warszawskie osiedle stanowią jedyną rozrywkę tego statecznego i oczytanego olbrzyma. Sielankowe i bezpieczne życie trwa do czasu kiedy na miękkiej, soczystej trawie przed blokiem psy znajdują zwłoki swojego kolegi Aleksandra – dalmatyńczyka mieszkającego w bloku obok. Na psy pada blady strach. Nie wiedzą kto mógł zrobić coś tak okropnego. Wszystko wskazuje na to, że Aleksander nie opuścił tego padołu łez z własnej woli ale ktoś ewidentnie mu w tym pomógł. Pytanie tylko kto i dlaczego?  Sprawa wygląda na bardzo poważną gdy niedługo potem zastaje otruta młoda suczka- Sybille. W tym momencie do akcji wkracza Al, który bierze sprawę w swoje łapy.
Nikogo nie powinien dziwić fakt, że autorka na głównego bohatera swojej książki wybrała właśnie tą rasę. Bloodhoudy znane są bowiem ze swojego nadzwyczaj czułego węchu i pasji poszukiwawczej ponadto świetnie sprawdzają się jako sojusznicy policji i wszelakich służb ratowniczych. Nie należy zapominać także, że psy te są świetnymi tropicielami. Pytanie tylko czy uda się rozwiązać tą mrożącą krew w żyłach zagadkę?

„Strzeż się psa” to moje pierwsze, ale jakże udane spotkanie z Izabelą Szolc. Akcja tego „kryminału” zdecydowanie nie rwie do przodu, a raczej sunie powoli aż do kulminacji. Myślę jednak, że nie przeszkadza to zupełnie w niczym. Autorka postawiła tu raczej na prosty język, świetne dialogi okraszone sporą dawką humoru i ironii. W książce nie brakuje także zagadki i morderstwa, a niesztampowy pomysł na ustanowienie głównym bohaterem psa, który komentując świat dwunogów dąży do rozwiązania zagadki  zapewniają książce sukces na całej linii. Z całego serca zatem polecam tą książkę wielbicielom czworonogów, miłośnikom kryminałów ale również osobom które lubią od czasu do czasu uśmiechnąć się pod nosem podczas czytania lektury.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Oficynka

czwartek, 13 października 2011

Camilla Lackberg "Księżniczka z lodu"


Fjallbacka to spokojne, niewielkie nadmorskie miasteczko. Latem kuszeni pięknymi widokami do miasteczka tłumnie przybywają turyści. Wszędzie słychać ich śmiech, na promenadach i plażach widać tłumy szczęśliwych osób. Zimą zaś życie mieszkańców płynie wolno jak kra  na spękanym lodem morzu. Dni mijają  nieśpiesznie od wschodu do zachodu słońca. Właśnie w takie zimowe dni wydaje się, że jest to najspokojniejsze miejsce na ziemi. Jak gdyby zalegający wszędzie śnieg wygłuszał cały hałas dochodzący z zewnętrznego świata i spowijał Fjallbackę miękkim szalem z białego puchu.
Zimową sielankową atmosferę miasteczka niszczy makabryczne odkrycie. W jednym z domów w wannie, zostają odnalezione zwłoki młodej kobiety. Jest to Aleksandra Wijkner trzydziestoparoletnia kobieta, która dawno temu wyprowadziła się z miasteczka. Zanurzone w pełnej zamarzniętej krwi wannie ciało odnajduje dozorca domu oraz najlepsza przyjaciółka denatki z dziecinnych lat- Erica. Rany znalezione na ciele denatki jednoznacznie wskazują na samobójstwo. Jednak coś się nie zgadza. Rodzina Aleksandry podczas śledztwa z całą stanowczością upiera się, że to nie było samobójstwo. "Aleksandra nie była na tyle silna i odważna aby zrobić coś takiego." Początkowa hipoteza o samobójstwie pęka jak mydlana bańka gdy okazuje się, że ofiara była w trzecim miesiącu ciąży, a przy tym rany znalezione na jej ciele, które doprowadziły do śmierci z pewnością nie mogły być zadane samodzielnie przez denatkę. W sprawę mocno angażuje się Erica, która wraz z policjantem Patrickiem Hedstromem chwyta się każdego możliwego tropu aby wyjaśnić wszystkie okoliczności sprawy, a przede wszystkim złapać zabójcę Aleksandry.
"Księżniczka z lodu" to moje pierwsze spotkanie z twórczynią kryminałów Camillą Lackberg. Akcja powieści jest dość wartka; cały czas pojawia się nowy trop, którym może prowadzić do kolejnego domniemanego zabójcy. Tworzący się między głównymi bohaterami związek został zgrabnie wkomponowany w całość dzięki czemu uniknęliśmy powstania romansu z wątkiem kryminalnym w tle. W sumie nie ma się do czego przyczepić. Ale  czegoś brakowało mi w całej książce. Trup niby jest. Jest. Niby niewiadomo kto zabił. No niewiadomo. A jednak… Zabierając się za lekturę byłam przekonana, że Lackberg oczaruje mnie na tyle, że bez zastanowienia sięgnę po jej następne książki. Teraz wiem, że z wyrażaniem takich poglądów należy zaczekać przynajmniej do końca lektury. Nie uważam, że książka była słaba. Porostu dla mnie nie miała tego czegoś co miała np. Śpiąca laleczka. Zatem nie skreślam autorki ze swojej listy ale dam sobie trochę czasu zanim sięgnę po jej następne książkę (które notabene już posiadam).

* Widok na Fjallbackę z góry

wtorek, 27 września 2011

Jeffery Deaver "Śpiąca laleczka"

Jeffery Deaver mistrzowsko potrafi wprowadzić w błąd. Przedstawia pewne fakty, które czytelnikowi podsuwają różne hipotezy - w taki sposób, iż zawsze jest on w błędzie.   
BOOKREPORTER.COM
Tak. Zdecydowanie coś w tym jest....

Od tych wydarzeń minęło już osiem lat.
Osiem lat temu, wszyscy bez wyjątku, uważnie śledzili szeroko relacjonowane w telewizji, prasie i radiu, wydarzenia rozgrywające się 200 km na południe od San Francisco. 
7 maja w Carmel, uroczym, spokojnym miasteczku doszło do masakry. Wezwana na miejsce zdarzenia policja, na białych,  wypolerowanych kafelkach w kuchni znalazła leżącą, w kałuży własnej krwi kobietę. Zaś w pokoju obok jej męża i dwóch synów. Wszyscy czworo nie żyli. 
Jedyną osobą, która przeżyła ten wieczór była śpiąca w swoim łóżku na piętrze, dziewięcioletnia Theresa Croyton "Śpiąca laleczka".
Sprawcą tej tragedii był Daniel Pell. Człowiek zafascynowany Charlesem Mansonem, używający z wielką wprawą psychomanipulacji, mający na koncie dziesiątki wyroków skazujących za drobne przestępstwa takie jak kradzież, pobicia i włamania. Będący charyzmatyczną postacią, Daniel gromadzi wokół siebie ludzi, którzy nieco pogubili się we własnym życiu. Stworzył im Rodzinę, która była jego ziszczeniem marzeń, która zgodnie z jego planami miała się rozrosnąć do wielkich rozmiarów. Niestety jest jedno ale... Daniel skazany za zabójstwo Croytonów siedzi w Zakładzie Karnym Capitola. Pytanie tylko czy to jest w stanie przeszkodzić mu w realizacji jego chorych marzeń? Czy skazany siedzący w areszcie zabójca ma jakiś plan? Okazuje się, że tak. Dzięki działającemu na zewnątrz wspólnikowi, Pell'owi udaje się uciec z aresztu okręgowego gdzie jest przesłuchiwany w sprawie kolejnego domniemanego zabójstwa. 
W tej chwili zaczyna się szalony pościg za niebezpiecznym zbiegiem, na czele, którego stoi nie kto inny jak Kathryn Dance specjalistka w dziedzinie kinezyki i przesłuchań.
"Śpiąca laleczka" to naprawdę dobra książka. Chwyta czytelnika za rękę od pierwszej strony i "ciągnie" go z zawrotną prędkością przez kolejne, aby na końcu porzucić go z otwartą ze zdziwienia buzią. Cała akcja rozgrywa się w ciągu zaledwie kilku dni, a mimo to dzieje się w niej tyle, że zapiera dech od nieustannego pościgu za zbiegiem. Książka naszpikowana jest niespodziewanymi zwrotami akcji i ekspresowym tempem. Ale najlepsze i tak pozostawione jest na koniec bowiem zakończenie zaskakuje i to bardzo. I to na dodatek nie jedno ale aż trzykrotnie.
Ogłaszam wszem i wobec, że Jeffery Deaver jest pisarzem, którego książki od tej pory będę brała do ręki bez zastanowienia. Żałuję tylko jednego - tego, że aż tak szybko czyta się jego książki. No i może jeszcze tego, że moje pierwsze spotkanie z tym autorem odbyło się zdecydowanie za późno. 

wtorek, 16 sierpnia 2011

Mons Kallentoft "Jesienna sonata"

Jesień w Linkoping jest zimna i dżdżysta. Ciężkie, deszczowe chmury pchane przez wiatr suną leniwie po ołowianym niebie. Ze wszystkich drzew spadają liście, bezszelestnie wpadając do ogromnych kałuży. Wilgoć i przeszywający mroźny wiatr zawładnęły całym krajem. Komisarz Malin Fors moknąc od ciężkich kropel deszczu, stoi przed pięknym zamkiem i przygląda się pływającym w fosie zwłokom Jerry’ego Peterssona.  W głowie Fors, aż roi się od pytań. Czy ten ubrany w groteskowo wyglądający żółty płaszcz przeciwdeszczowy denat leżący na dnie fosy miał wrogów? Wszystko wskazuje na to, że tak. Poza tym wygląda na to, że ktoś pomógł mu znaleźć się w fosie okrążającej zamek. Pytanie brzmi: kto? Uwierzcie mi na słowo, że jest tylko kwestią czasu kiedy Malin to odkryje. Pytanie tylko kiedy odkryje, że jesień wraz ze wszystkimi negatywnymi skutkami i tragicznymi wydarzeniami ogarnęła nie tylko Linkoping lecz powoli acz zdecydowanie wkracza do życia Malin i jej poskładanej niedawno na nowo rodziny. Kryzys małżeński, który dotknął małżeństwo Malin zdaje się przeżywać apogeum. Przed jej oczami codziennie pojawiają się zeszłoroczne, tragiczne wydarzenia. Chcąc odgonić od siebie te obrazy, Malin za każdym razem sięga po butelkę czegoś mocniejszego przez co nie zauważa, że jej życiem także zawładnęła zimna, dżdżysta jesień.
Mans Kallenhof został okrzyknięty królem skandynawskiego kryminału ostatnich lat. Czy słyszałam kiedykolwiek o Mansie Kallenhofie? Nigdy! Czy mi sie podobało? Bardzo! ... ale o wszystkim po kolei. Jestem pod wielkim wrażeniem umiejętności pisarskich autora,  Kallentohof potrafi wprowadzić czytelnika w taki klimat, że niemal czujemy przeszywającą powietrze wilgoć i zapach leżących na łąkach, rozkładających się liści. Autor aplikuje nam solidną porcję, dogłębnej, dokładnie przemyślanej analizy psychologicznej bohaterów. Jako wielki plus należy uznać fakt, że pomimo iż Malin Fors jest główną bohaterką „Jesiennej sonaty” (i dwóch poprzednich części) postacie pozostałych bohaterów są nakreślone w bardzo wyrazisty sposób. Mają swoje życie, w które jesteśmy wtajemniczeni, znamy ich słabości, ich pragnienia oraz życie rodzinne – dzięki autorowi nie są to tylko szare, drugoplanowe postacie niezauważalnie przemykające po kartach Jesiennej sonaty.  Konstrukcja ksiązki oraz nagłe, nieoczekiwane zwroty akcji sprawiają, że w czytelniku odczuwa nieprzepartą chęć do przewracania kolejnych stron ksiązki.
Całość oceniam naprawdę pozytywnie. Jedynym błędem jaki zrobiłam przy czytaniu tej serii było rozpoczęcie jej od III tomu. Moim zdaniem całą serie powinno czytać się od początku by móc na bieżąco uczestniczyć w życiu komisarz i całego posterunku. Nie mniej jednak jeśli komuś nie przeszkadza fakt, że w akcję wplecione są rozgrywające się w poprzednich tomach wydarzenia może bez cienia obawy sięgnąć po Jesienną sonatę bo to naprawdę kawał porządnego kryminału.

czwartek, 9 czerwca 2011

Tess Gerritsen "Autopsja"



Dopiero co wczoraj umieściłam post o „Wschodzącym księżycu” Keri Arthur, a tu już następny, ale przeczytałam książkę w jeden dzień i postanowiłam mnie zwlekać.

Mila jest młodą Białorusinką, która marzy o byciu Kopciuszkiem rodem z „Pretty woman”. Podobnie jak ona marzy o pięknym królewiczu, który wyrwie ją szarej i obrzydliwej rzeczywistości, a jej życie zmieni się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki w bajkę. Między innymi właśnie dlatego za namową pewnej „życzliwej ” rodaczki wyjeżdża do Stanów Zjednoczonych gdzie jej życie ma się stać lekkie, miłe i pełne fascynujących przeżyć. Niestety już po wyjściu z samolotu okazuje się, że rzeczywistość jest inna, a jej marzenia stają się mało realne w zderzeniu z brutalną codziennością…
Tymczasem Maura  Isles - lekarz sądowym pracujący na co dzień przy zwłokach- przez przypadek odkrywa, że jeden z leżących w kostnicy worków z topielcem nieznacznie się porusza, a leżąca w nim piękna czarnowłosa kobieta otwiera oczy.… Trzeba przyznać, że zapewne nie jest to codzienność w tym zawodzie. W tym właśnie miejscu pada przysłowiowa mała iskra która wznieci wielki pożar. Przewieziona do szpitala bezimienna prawie-denatka z zimną krwią zabija szpitalnego ochroniarza i bierze zakładników. Przez przypadek jako zakładniczka przetrzymywana jest także detektyw Jane Rizzoli (będąca już tydzień po terminie porodu). Rozpoczynają się pertraktacje dotyczące żądań bezimiennej jednak komuś ewidentnie zależy na tym, żeby rokowania nie przyniosły rezultat, a kobieta zginęła. Sprawa wydaje się coraz bardziej podejrzana gdy wychodzi na jaw, że ochroniarz, który zginął z ręki desperatki nie był pracownikiem szpitala… A wypływające na powierzchnię nowe okoliczności wskazują na ogromny międzynarodowy skandal. Od tej chwili toczy się walka o ujawnienie prawdy, o sprawiedliwość, a może przede wszystkim walka o życie.. Jak potoczą się dalej losy tych czterech kobiet? Co je łączy? Co kryje się za słowami KOŚCI ZOSTAŁY RZUCONE? Trzeba przeczytać książkę, żeby się dowiedzieć kto za tym wszystkim stoi.
„Autopsja” była moim pierwszym spotkaniem z  Tess Gerritsen, ale już wiem, że na pewno nie było ono ostatnie. Książka zaklasyfikowana jest jako thriller medyczny jednak dla mnie z uwagi na znikomą ilość wątków medycznych jest to raczej trzymająca w napięciu dobra sensacja. Niemniej jednak bardzo polecam. Czyta się ją wręcz błyskawicznie. Z każdą przeczytaną stroną wiemy coraz mniej, sytuacja wcale się nie klaruje; wręcz przeciwnie. A zakończenie jest zaskakujące. Na pewno sięgnę po inne książki tej autorki.

*Przeglądając internet natknęłam się na serial „Partnerki” z Maurą Isles i Jane Rizzoli w rolach głównych. Serial ma już dwa sezony i bardzo dobre opinie Wkrótce obejrzę pierwszy odcinek aby przekonać się czy warto

wtorek, 10 maja 2011

Katarzyna Kwiatkowska "Zbrodnia w błękicie"



To mój pierwszy post i od razu wykrzykuję: TAK, TAK, TAK! 

Przyznam szczerze, że dawno nie czytałam książki, która by mnie tak pozytywnie zaskoczyła. Zaskoczenie było tym milsze, że jest to debiut nieznanej mi dotychczas Pani Katarzyny Kwiatkowskiej.  Autorka ma świetny styl, a całą akcję subtelnie udało jej się wpleść w XIX wieczną historię Polski.
Wystarczy przewrócić kilka stron by całkowicie wpaść w śnieżną zaspę otaczającą pałac Tadeusza i Julii Tarnowskich, przycupnąć pod oknem i podglądać do woli jego domowników, oddaną służbę oraz przyjezdnych gości. A trzeba przyznać jest na co popatrzeć….
W przedstawionym przez autorkę wachlarzu postaci zdecydowanie na przód wysuwa się przyjaciel Pana domu, młody podróżnik ot po prostu… Jan Morawski. Przyjeżdża do pałacu wraz ze swoim kamerdynerem Mateuszem i od chwili przestąpienia przez nich progu można zaobserwować, że Ci dwaj to nie tylko pan i oddany sługa, ale także świetnie rozumiejący się kompanii z bystrymi umysłami i zacięciem detektywistycznym. Niemalże jak Holmes i Watson. Jednakże w pięknie urządzonych pokojach pałacu kryją się również inni ciekawi odwiedzających: ubodzy krewni, najprawdziwsza w świecie hrabina, „interesująca” panna Paulina oraz sam we własnej osobie poseł Wacław Bonikowski.
Obserwując postacie i ich zachowania łatwo zostajemy wplątani w snute przez nich intrygi, niesnaski, niedomówienia i zdrady, od nagromadzenia których w powietrzu robi się ciężko. I także wraz z nimi szarym świtem dokonujemy makabrycznego znaleziska… W przepełnionym romantyzmem pokoju znajdujemy zwłoki kobiety.
Do działania natychmiast przystępuje Jan, który próbuje poukładać obarczające każdego z osobna zeznania, motywy oraz sposobności dokonania tej zbrodni w spójną całość. Czy uda mu się wytropić prawdziwego mordercę? Wystarczy wygodnie usadowić się pod oknem pałacu i czekać….

Ale nie zdradźcie się…. mordercą może być przecież każdy z nas…