piątek, 30 listopada 2012

Nareszcie mój i to z autografem

Strasznie długo przyszło czekać fanom Jarosława Grzędowicza na kolejną i niestety już ostatnią część przygód Vuko Drakainnena. Na szczęście doczekaliśmy się albowiem dzisiaj premiera IV tomu Pana Lodowego Ogrodu.
Jak na prawdziwego fana przystało wstałam dzisiaj skoro świat, w pracy uzgodniłam, że przyjdę godzinę później i równo o godzinie 9.00 przekroczyłam progi Inmedio by odebrać (wyłącznie dla pierwszego klienta(!)) egzemplarz Pana Lodowego Ogrodu z autografem. Co prawda Pani ekspedientka patrzyła na mnie z dziwnym uśmieszkiem błąkającym się na jej wymalowanych ustach ale co tam wreszcie go mam!
Jeszcze zanim wzięłam ją do ręki wiedziałam, że będzie to MOJA książka roku 2012 - Panie Jarosławie mam nadzieję, że również po przeczytaniu utrzyma się ten stan.



poniedziałek, 26 listopada 2012

Stephen Deas - "Łowca złodziei"


Stephen Deas to brytyjski autor fantasy, który dał się poznać szerszemu gronu czytelników w 2009 roku za sprawą swojej debiutanckiej powieści „Adamantowy pałac”. Niestety nie miałam okazji jej przeczytać i zapoznać się warsztatem pisarskim Deas’a. Mimo to, gdy zobaczyłam w zapowiedziach wydawniczych „Łowcę złodziei”, która ma być pierwszym tomem cyklu „Pamięć płomieni” pomyślałam, że może to być książka dla mnie. W moim odczuciu „Łowca złodziei” miał wszystko co mogłoby zainteresować potencjalnego czytelnika i skłonić do sięgnięcia po właśnie tą książkę - chwytliwy tytuł, ciekawy opis i okładka przedstawiająca mężczyznę z szelmowskim, błąkającym się w kącikach ust uśmiechem. 
Barren – główny bohater książki - jest sierotą i wychowuje się z gromadą podobnych do niego dzieci na przedmieściach Deepheaven. Całe dnie spędza na zatłoczonych ulicach miasta i targowiskach wypatrując okazji do odcięcia któremuś z nieuważnych przechodniów wypchanej miedziakami sakiewki. Dzięki swojej zwinności i „umiejętnościom” oraz umowie ze swoim „mistrzem” chłopak w zamian za wilczą część tego co uda mu się ukraść  ma zapewniony dach nad głową i wyżywienie. Pewnego dnia na głównym placu w mieście, podczas pokazowej egzekucji  przyłapanych na gorącym uczynku złodziei, Berren dostrzega Syannisa – jednego z największych i najbardziej skutecznych łowców złodziei. Niemalże  w tym samym momencie młodzieniec wpada na szalony i wydawać by się mogło z góry skazany na niepowodzenie pomysł. Chłopak chce ograbić łowcę złodziei z przyznanej mu za schwytanie złodziejaszków, wypchanej złotymi imperiałami sakwy. Dzięki sprzyjającym okolicznościom i ogromnemu szczęściu Barrenowi udaje się ogołocić łowcę złodziei ze wszystkich wygranych pieniędzy i uciec. Niestety nie było mu dane długo cieszyć się z tego łupu. Jego radość i  duma z udanej „akcji” zniknęły w momencie gdy w drzwiach domu „opiekuna” chłopca stanął sam Syannis. Okazuje się, że mężczyzna dobił targu z właścicielem chłopca i odkupił go po bardzo okazyjnej cenie. Właśnie w ten oto sposób ku wielkiej uciesze, ale i obawie Barrena zaczyna się nowy rozdział w jego życiu. 
Fantasy to jeden z moich ulubionych gatunków literackich. Złe moce, przebiegli magowie, inny świat i odległe krainy na wyciągniecie ręki sprawiają, że niemal po każdą książkę z tego gatunku sięgam z nieukrywaną przyjemnością. Niestety przy obecnej, ogromnej ilości wydawnictw i jeszcze większej liczbie wychodzących spod ich skrzydeł książek, coraz częściej trafiają się książki napisane w taki sposób jak gdyby książkę pisała osoba całkowicie pozbawiona wyobraźni, niezdolna do stworzenia czegoś nowego, a umiejąca jedynie podstawić wymyślone przez siebie imiona i niezbyt oryginalne nazwy krain pod wyświechtany, banalny i opisany przez setki innych autorów przed nim schemat.
Stephen Deas rzucił się na głęboką wodę podejmując się wyeksploatowanego do granic możliwości tematu jakim jest „historia biednego chłopca szukającego swojego miejsca w życiu”. W mojej ocenie niestety jednak autor nie poradził sobie z tym tematem. Nie pokusił się o dorzucenie od siebie chociażby garści magii, uroku czy jakiejkolwiek „swojej” części historii - czegoś co mogłoby znacznie uatrakcyjnić jego książkę.
Fabuła „Łowcy…” jest boleśnie przewidywalna. Pomimo trzech głównych wątków (romantyczny, historyczny – dotyczący nieznanej przeszłości mistrza Syannis’a oraz wątek dotyczący samego Barrena i jego jak mniemam szkolenia), żaden z nich nie dominuje, przez co można odnieść wrażenie, że autor nie mógł się zdecydować o czym właściwie chce pisać. Wykreowani bohaterowie są sztampowi i nijacy, a ich zachowania niezwykle przewidywalne. Młodszy - Barren - jest krnąbrny i niezbyt chętny do nauki, a starszy z racji wieku i traumatycznych (a jakże!) wcześniejszych przeżyć bogaty w doświadczenia, racjonalny i wyrozumiały. Niewątpliwym plusem książki jest prosty, trafiający do czytelnika język, który sprawia, że czyta się ją w niemal ekspresowym tempie. Ponadto warty uwagi i przy tym niezwykle zastanawiający jest fakt, że druga część tego cyklu została nominowana do prestiżowej nagrody David Gemmell Legend Award przyznawanej najlepszym powieściom fantasy. Czyżby autor w drugiej części miał zaskoczyć nas nietuzinkowymi pomysłami, wachlarzem nowych postaci czy eksplozją uśpionych w bohaterach niezwykłych i zaskakujących cech charakteru dzięki, którym nabiorą koloru i będą bardziej interesujący. Ciężko powiedzieć. Miejmy nadzieję, że pierwsza zupełnie nieudana część będzie preludium do czegoś naprawdę mocnego czego autowi i wszystkim jego czytelnikom z całego serca życzę. 


niedziela, 21 października 2012

Terry Pratchett "Niuch"


Mówi się, że nie chodzi o ilość tylko o jakość.  I dlatego też wydawać by się mogło, że jeżeli ktoś popełnił tak ogromną ilość książek jak sir Terry Pratchett, z pewnością nie ma czytelnikowi już nic do zaoferowania. Można przypuszczać, że jego kolejna książka nie będzie warta nawet przelotnego rzucenia okiem na nią w księgarni, że nie miał o czym pisać, że poszedł po najmniejszej linii oporu, książka będzie bez polotu, mało interesująca. A jedyne co z pewnością będzie o niej można powiedzieć to, to że została napisana dla mamony,ale nic bardziej, mylnego. Mam wrażenie, że Pratchett mimo swojego wieku (64 lata) ma głowę wypchaną wspaniałymi, czasami nieco szalonymi pomysłami których nie powstydziłby się niejeden nastolatek.  „Niuch” będąca już 39 książką twórcy tak uwielbianego przez szeroką rzeszę  fanów na całym świecie - Świata dysku, tylko to potwierdza.
 Sam Vimes nie ma powodów do zadowolenia, on mający poważanie w całym mieście, człowiek przed którym najwięksi złoczyńcy Ankh-Morpork chowają się w ciemnych zaułkach miasta, poważany komendant Straży Miejskiej został postawiony pod murem i to przez swoją ukochaną żonę Lady Sybil. Dowódca z ciężkim sercem i wielkim niepokojem wyjeżdża ze swoją rodziną na swoje pierwsze wakacje. Sam nawet w najmniejszym stopniu nie jest w nastroju wakacyjnym. Urlop na wsi, w pięknym pałacu pośrodku zielonego oceanu kwiatów, drzew, krzewów i pięknie śpiewającego ptactwa jest dla niego nie lada utrapieniem. Vimes dotkliwie odczuwa brak powietrza przepełnionego ciężkim dymem z kominów, hałasu i krzyków dochodzących z brudnych, pełnych szczurów i wszelkiej maści zbirów ulic, na których zło i brutalność to chleb powszedni. Jednak jak przystało na prawdziwego policjanta z krwi i kości Vimes wie, że tam gdzie są ludzie musi być i przestępstwo. Zgodnie z oczekiwaniami nie musi wcale długo czekać by jego przypuszczenia się sprawdziły, a on sam znalazł się pośrodku serii zabójstw goblinów z ogromną aferą z bezwzględnymi przemytnikami w tle.
Jak wcześniej wspomniałam „Niuch” jest już 39 książką z Serii Świata Dysku jednak równie dobrze można potraktować jako odrębną opowieść. Czytanie tej książki stanowiło dla mnie samą przyjemność. Język Pratchetta jest niepowtarzalny, przystępny, giętki i zabawny przez co przynosi czytelnikowi niemałą frajdę podczas obcowania z jego twórczością. Jeżeli chodzi zaś o głównego bohatera – Samuela Vimesa, to podczas tych 39 książek rozłożono go już na czynniki pierwsze i napisano o nim już pewnie tyle, że na jego temat mogłaby powstać niejedna fascynująca i obszerna praca magisterska (o ile już nie powstała). Jest on postacią, która wierzy w sprawiedliwość i właśnie nią stara się kierować w życiu, niejednokrotnie również możemy się przekonać, że w swoich zachowaniu upodobał sobie zasadę, według której cel uświęca środki. Z resztą jak powszechnie wiadomo to właśnie komendant Straży Miejskiej jest swoistym alter ego samego autora. Wszystkie cechy, które sobą prezentuje charakteryzują również jego twórcę – są odzwierciedleniem poglądów i cech, które ceni lub posiada Terry Prathchett.
Wiele osób  twierdzi, że Pratchett Pratchetowi nie równy. Wielu zarzuca mu wypalenie i brak w ostatniej książce tego za czym tak przepadali; puszczania oka do czytelnika, zabawy słowami i humoru. Czytałam również recenzje mówiące, że książka tchnie z każdej strony zadumą, zbyt wiele w niej powagi, zbyt wiele umoralniania itp. Być może jest w tym trochę prawdy, ale biorąc pod uwagę całokształt oraz fakt, że postępująca u niego choroba Alzhaimera naprawdę utrudnia mu pisanie powinniśmy być wdzięczni za każdą możliwość spotkania z Vimesem i spółką oraz podziwiać jego warsztat, humor i postrzeganie tego przewrotnego nie do końca racjonalnego świata.
Polecam zdecydowanie, każdemu kto kocha Pratchetta ale również tym, którzy jeszcze nie widzą, że Go pokochają.



niedziela, 30 września 2012

Orson Scott Card "Zaginione wrota"


Orson Scott Card to legenda. Autor tego rodzaju, o istnieniu których wiesz, nawet wtedy kiedy nie przeczytałeś żadnej jego książki. Ja jestem na to świetnym przykładem.
Bohaterem „Zaginionych wrót” jest Dan North – dorastający z dość nietypową rodziną na odludziu, gdzieś w górach Wirginii - nastolatek. Northowie są potomkami wygnanych wiele setek lat temu z innego świata potężnych nordyckich bogów. Każdy z nich począwszy od małych dzieci, nieznośnych kuzynek, niezliczonych ciotek, wujków, a nawet nieco już zniedołężniałych pradziadków posiada niezwykłe umiejętności. I w tym tkwi cały problem. Niestety Dan nie jest tacy jaki inni. Można wręcz powiedzieć, że Dan okazał się jednym wielkim rozczarowaniem. Jako dziecko najpotężniejszych magów na ziemi, dziecko w którym wszyscy upatrywali godnego następcę rodziców, Dan okazał się najzwyklejszym w świecie drakką (osobą nieposiadającą żadnego talentu magicznego). Brak umiejętności magicznych z jednej strony i ponadprzeciętne umiejętności lingwistyczne oraz nieprawdopodobne wręcz umiejętności intelektualne z drugiej, spowodowały, że chłopiec był obiektem kpin i postrzegany był jako nieudacznik, czego nieomieszkali wypominać mu na każdym kroku, wszyscy mieszkańcy wioski. Zepchnięty na margines społeczny wioski, pozostawiony sam sobie na pastwę losu, wyszydzany i samotny Dan pewnego dnia odkrywa, że jest… magiem wrót – najpotężniejszym, a zarazem wzbudzającym najwięcej strachu i najbardziej poszukiwanym magiem we wszechświecie. Zdając sobie sprawę z ogromnego niebezpieczeństwa wynikającego z faktu jego nowoodkrytego daru, Dan w obawie przed śmiercią z rąk najbliższych ucieka pozostawiając za sobą swoje całe dotychczasowe życie…
„Zaginione wrota” są moim pierwszym, ale już w tej chwili jestem przekonana, że nie ostatnim spotkaniem z Orsonem Scottem Cardem. Fabuła książki jest dwutorowa co znacznie podnosi jej atrakcyjność. Opowieść o perypetiach 13-letniego Dannego przeplatana jest historią Człowieka z Drzewa - zwanego Kluchą, rozgrywającą się w odległym królestwie Iswegii. Początkowo wydawać się może, że obie historie są tak różne od siebie, tak niekompatybilne i mające tak wiele różnic (można tu wskazać chociażby mroczny, pełen podstępu i intrygi klimat z opowieści o Człowieku z Drzewa oraz zupełnie przeciwstawne niekiedy beztroskie i młodzieńcze problemy Dannego), że mogłyby stanowić dwie odrębne książki, jednakże jak często w takich przypadkach bywa, czytelnik może domyślać się, że ścieżki obu bohaterów, które wyznaczył im autor w pewnym momencie się przetną a  ich historie będą się wspólnie uzupełniać. Bohaterowie wykreowani przez Orsona reprezentują pełen wachlarz ludzkich cech: od przywar do zalet. Sam Danny z pewnością nie jest bohaterem który od pierwszego spotkania przypadnie czytelnikowi do gustu. Jako trzynastolatek często bywa arogancki, nie brak mu również typowego dla tego wieku nieuzasadnionego uporu, buntu, zwykłej młodzieńczej głupoty ale również spontaniczności.  Mimo, to z jakiś nieznanych mi do końca przyczyn z narastającym zaciekawieniem śledziłam jego dalsze losy. Dlatego też ostatnie karty książki przyniosły mi małe rozczarowanie. Kompletnie nic nie zostało wyjaśnione, historia została urwana w połowie – dopiero później jednak zdałam sobie sprawę, że książka najprawdopodobniej jest rozpoczęciem jakiegoś nowego cyklu. I kamień spadł mi z serca. Bo książka Orsona to napisana niezwykle lekkim piórem, z tak lubianą przeze mnie trzecioosobową narracją, potrafiąca zainteresować czytelnika opowieść którą warto poznać.


sobota, 29 września 2012

Powrót córy marnotrawnej

TAK, tak, tak... pewnie niewielu z Was zauważyło ale od dłuższego czasu nie uczestniczyłam kompletnie 

w blogowym życiu.Ciężko to przyznać ale zapuściłam bloga jak diabli. Z każdego posta zwisają pajęczyny, a na półkach leży gruba warstwa kurzu. Mam jednak na taki stan rzeczy małe (ale zawsze) wytłumaczenie.
Wszystkie sprawy w moim życiu zaczęły się układać po mojej myśli. Znalazłam pracę o której zawsze marzyłam  - niestety ucierpiał na tym mój wolny czas, który w chwili obecnej skurczył się do minimalnych rozmiarów. Ale nie narzekam. W dalszym ciągu czytam, tylko recenzje nie chcą się jakoś same pisać.....
Muszę się jednak porządnie zabrać za moje dozaczytania.... bo tak smutno mi bez Was wszystkich i bez wiadomości o nowościach czy o polecanych książkach..
WRACAM - obiecuję. 
Może już jutro pojawi się jakaś recenzja.... Postaram się. 
Tymczasem podrzucę Wam jeszcze kilka fotek z moich pierwszych od trzech lat wakacji!
Mam nadzieję, że przypadną Wam do gustu.













Oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie zrobiła paru zdjęć książek (zdjęcia głównie z pchlich targów i Targu złodziei).















poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Szybkie wyniki konkursu

Siedząc już właściwie z biletem na lotnisku, upychając nogą ostatnie kosmetyki do zbyt małej torby przypomniałam sobie o tym, że muszę zakończy ć konkurs.
Nie przedłużając:

zakładkę z sówkami wygrywa toska82

Gratuluję!!!

Bardzo proszę o kontakt na maila stayrude@o2.pl
Niestety zakładkę prześlę dopiero po powrocie z wakacji czyli około 6 września.



niedziela, 19 sierpnia 2012

Konkurs z zakładką


Tak jak obiecałam (choć z małym poślizgiem) ogłaszam konkurs.
Do wygrania jest piękna błękitna zakładka wykonana przeze mnie osobiście.
Konkurs nie wiąże się z żadnym umieszczaniem banerów na swoich blogach ani nawet na polubieniu profilu bloga na facebooku.

 Aby wziąć udział w losowaniu wystarczy wyrazić w komentarzu poniżej, chęć przygarnięcia tej biednej, małej zakładki, nie obrażę się również jeśli polecicie mi jakąś dobrą książkę wartą przeczytania.
Konkurs trwa do 24 sierpnia 2012 roku.

Chętnych zapraszam do udziału.

Osoby nieprowadzące bloga proszone są o pozostawienie w komentarzu swojego adresu mailowego.